W Iwacie wiosna w pełni! I choć ta kalendarzowa w Japonii jeszcze się nie zaczęła to udało mi się już poczuć ten pierwszy zapach wiosennego deszczu- wielu z Was pewnie wie o czym mówię, a wczorajsze 22 stopnie były chyba specjalnym prezentem na Dzień Kobiet od Matki Natury 🙂 Popołudnia z książką i kawką na balkonie, lekki sweterek na wyjście z domu- no nic tylko chować zimowe kurtki głęboko do szafy i niech czekają kolejny rok na to żeby je z niej niechętnie wyciągnąć 😉
Korzystając z jednego z tych pięknych popołudni wybraliśmy się do Toyooka Plum Garden- czyli po prostu ogrodu, w którym rosną drzewa śliwkowe. Znajduje się on w Iwacie, około 15 km na północ od stacji kolejowej. Dojeżdżając na miejsce nie wiedziałam czego się spodziewać, bo gdy nawigacja pokazywała 200m do celu, wciąż byliśmy na jakimś osiedlu domków jednorodzinnych. Na szczęście o dziwo te 200 m dalej znajdował się parking, a dosłownie kawałeczek od niego wejście do parku i kompletna zmiana otaczającego nas krajobrazu. By wejść do parku osoby dorosłe muszą zapłacić 500 jenów za bilet, a dzieci 100 jenów. Na samym początku znajdowały się stoiska, przy których można było kupić wyroby z miejscowych śliwek oraz malutkie drzewka śliwkowe do hodowania w domu. Toyooka Plum Garden to największy taki ogród w Prefekturze Shizuoka. Rośnie w nim 4000 drzew na zboczu góry. Najlepszy okres na odwiedzenie tego miejsca to właśnie koniec lutego i początek marca, gdyż to właśnie teraz drzewa przepięknie kwitną. Dookoła wzgórza poprowadzonych jest kilka ścieżek spacerowych, ale można też bez problemu wychodzić poza nie, podchodzić do drzew, robić zdjęcia czy nawet zbierać leżące na ziemi, specjalnie poobcinane przez osoby dbające o ogród gałązki z kwitnącymi kwiatami. Gdy wejdziemy na samą górę, w jednej części ustawiona jest ławeczka, na której siedząc możemy podziwiać widok rozpościerającej się Iwaty, a w drugiej części znajduje się kapliczka i swego rodzaju punkt widokowy na cały park. Uroku całemu miejscu dodawał starszy Pan siedzący na dole i grający na flecie do spokojnej muzyki puszczonej z głośnika, którą słychać było niemalże wszędzie. Naprawdę fajne miejsce do spędzenia popołudnia i zrelaksowania się na łonie natury. Pod wpisem znajdziecie się zdjęcia, na których możecie zobaczyć to nieodwiedzone jakimś cudem przeze mnie wcześniej miejsce.
Po powrocie do domu, wrzuciłam na Twittera zdjęcie z popołudniowej wycieczki i jeden z fanów Jubilo zapytał mnie czy jedliśmy już „umeboshi”. Nie mając zielonego pojęcia co to jest, wpisałam szybko w Google i okazało się, że są to niezwykle zdrowe, mające mnóstwo różnych właściwości marynowane śliwki. Aktualnie jest chyba na nie sezon w sklepach, gdyż półki uginają się od ich ilości i rodzajów. Umeboshi to po japońsku nic innego, jak właśnie suszona śliwka- ume (jap. śliwka) i boshi( jap. suszona). Rozmawiając też później na ten temat z żonami innych zawodników dowiedziałam się, że są one często jedzone jako dodatek do ryżu, czy tak jak na przykład nasze pikle. Zagłębiając się trochę bardziej w temat tych marynowanych śliwek dowiedziałam się, że:
– zawierają białko i sporą ilość minerałów tj. wapnia, żelaza i fosforu,
– umeboshi dzięki kwasowi cytrynowemu, jabłkowemu, bursztynowemu czy pirogronowemu przyspieszają trawienie, zmniejszają uczucie zmęczenia oraz pomagaja wydalić kwas mlekowy zalegający w mięśniach i tkankach. Istotna informacja dla sportowców, czy po prostu osób dbających o formę i chodzących na siłownię, czy aktywnych fizycznie i zmagających się czasem ze zmęczeniem i bólem po porządnym treningu 😉
– podczas upałów zmniejszają ryzyko wystąpienia udaru słonecznego i pomagają się pozbyć jego skutków,
– polecane są przy zatruciach tj. zatruciu pokarmowym, spożyciu skażonej wody, biegunce oraz innych problemach żołądkowych związanych z gospodarką kwasowo-zasadową,
– regularne spożywanie pomogą nam utrzymać lekko zasadowy stan naszej krwi (ok. 7,35 pH),
– zapobiegają starzeniu się, który to proces, najprościej mówiąc, polega na utlenianiu. Umeboshi działają przeciwutleniająco na krew,
– zawierają substancje antybiotyczne i antyseptyczne, które w medycynie wschodu stosowane są do zwalczania gronkowca i dyzenterii
– stymulują funkcje wątroby, szczególnie tę związaną z detoksykacją organizmu (oczyszczanie tkanek ze szkodliwych substancji chemicznych – dodatków żywnościowych, trucizn cywilizacyjnych, wpływów zanieczyszczenia środowiska, itp.), a co za tym idzie, stosowane jest tu często by wyleczyć kaca 😉
Jak zrobić umeboshi?
Myjemy śliwki, wyciągamy pozostałości po „ogonku” i moczymy w wodzie przez kilka godzin. Odsączamy je i dokładnie osuszamy. Wkładamy do dużej plastikowej miski i odkażamy koreańską wódką shochu lub sake. Następnie śliwki zasypujemy solą i umieszczamy najlepiej w ceramicznym naczyniu. W sumie ilość soli, którą zasypiemy śliwki powinna wynosić 1/5 ich masy, czyli przygotowując np. kilogram śliwek używamy do tego 200 gram soli. Na śliwki kładziemy jakąś sterylną drewnianą pokrywkę, a na niej najlepiej kamień ważący tyle co śliwki, by przez cały czas marynowania je dociskał. Przykrywamy pojemnik papierem i odstawiamy do ciemnego, suchego miejsca. Po kilku dniach ze śliwek wydzieli się płyn nazywany umezu, czyli ocet śliwkowy. W między czasie przygotowujemy liście shiso to zabarwienia naszych umeboshi. Zasypujemy je solą, a następnie odsączamy, wręcz wykręcając z płynu, który się wydzielił. Z naszych śliwek odlewamy umezu i wsypujemy do niego przygotowane wcześniej liście. Mieszamy aż zabarwi się na czerwono, po czym wyciągamy shiso i płyn wlewamy z powrotem do naszych śliwek, a na górę wsypujemy użyte już liście. Znowu zakrywamy drewnianą pokrywką, dociskamy kamieniem i odstawiamy na około miesiąc. Następnie przez około 3 dni suszymy śliwki na słońcu, by później wrzucić je do słoika i zalać umezu. Gotowe do zjedzenia będą po około 10 dniach, choć najlepiej zostawić je na dłużej, nawet kilka miesięcy by nabrały intensywniejszego smaku.
No i właśnie- najgorsze zostawiłam na koniec- czyli smak. Czegoś tak słonego i jednocześnie kwaśnego chyba jeszcze wcześniej nie jadłam. Może jednak przekonam się do nich ze względu na te wszystkie właściwości, o których pisałam wcześniej, bo przecież czego się nie robi, by zapobiec starzeniu czy wyleczyć rano z kaca? 😛
(szczegółowy przepis wraz ze zdjęciami znajdziecie pod tym linkiem , a leniwi gotowe śliwki mogą zakupić na stronie biolada.pl )
Jeżeli podobał Wam się wpis zachęcam do klikania serduszka w lewym górnym rogu oraz komentowania 🙂