Od jakiegoś czasu na blogu nie pojawiło się nic nowego. Prawdopodobnie dlatego, że tak po prostu zajęłam się życiem codziennym i zbieraniem ewentualnie kolejnych, małych ciekawostek, które później będę mogła Wam przedstawić. Zwiedzanie Japonii zeszło jakoś na dalszy plan. Pranie, prasowanie, gotowanie, sprzątanie, siłownia, posiłki, treningi, oglądanie seriali- taka codzienność. Jednak kilka dni temu odebraliśmy z lotniska w Nagoi moją Siostrę 🙂 Przyleciała mnie odwiedzić i zobaczyć to wszystko, co tu opisuję „na żywo”. W związku z tym, dzięki „efektowi Pauliny” zaczęliśmy znowu jeździć i zwiedzać. W tym tygodniu po jednym z porannych treningów Krzyśka wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy do Yaizu po Radka, zjedliśmy szybki lunch, a następnie udaliśmy się do Shizuoki, głównego miasta prefektury o tej samej nazwie, w której znajduje się między innymi Iwata, Hammamatsu, czy Yaizu. Już jadąc do wybranej wcześniej świątyni o nazwie Kuno-zan Toshogu mogliśmy podziwiać piękne widoki, gdyż droga położona była nad samym Pacyfikiem. Zbliżała się godzina 16, więc słońce chyliło się ku zachodowi i otaczający nas obrazek był naprawdę ujmujący. Rozmawiając o wszystkim i o niczym Radek w pewnym momencie wskazał palcem na jedną z otaczających nas gór, mówiąc, że na jej czubku znajduje się chyba jakiś fajny dom i Ci tam to dopiero muszą mieć piękne widoki. Jakieś 2 minuty później okazało się, że ten „dom” był celem naszej wycieczki.
Po zaparkowaniu samochodu i uiszczeniu za to 500 jenów opłaty u siedzącej na wejściu do domu, baaaardzo starej, złotozębnej Japonki zaczęliśmy wchodzić na górę po schodach. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że tą samą trasę można pokonać kolejką górską- wystarczyłoby podjechać od innej strony wzgórza… Do przejścia mieliśmy zatem 1159 kamiennych stopni. Co jakiś czas, na zakrętach, przywieszone były tabliczki, na których napisane było ile schodów już pokonaliśmy, a po wykonaniu w głowie szybkiej matematyki, wiedzieliśmy ile jeszcze zostało przed nami. Każdy w swoim tempie pokonywał stopień za stopniem jednocześnie ciesząc się coraz to piękniejszym widokiem. Gdy weszliśmy już na górę mieliśmy do wyboru bilety po 500 jenów, albo po 800. Te pierwsze obejmowały zwiedzanie samej świątyni, natomiast te droższe upoważniały jeszcze do wejścia do Muzeum Kunozan Toshogu, w którym wystawione są rzeczy osobiste, miecze, zbroje, ubrania i skarby należące do Tokugawa Ieyasu– szoguna, któremu poświęcona została ta świątynia.
Urodził się w 1542 roku, gdy Japonia wykańczana była wojnami domowymi prowadzonymi przez licznych feudalnych lordów. W 1600 roku, po bitwie pod Sekigaharą zjednoczył państwo i stał się faktycznym władcą kraju. Oficjalny tytuł szoguna (wodza naczelnego, zwierzchnika sił zbrojnych) został przyznany Tokugawie w 1603 roku przez panującego wówczas cesarza Go-Yōzei. Czas pokoju, który sprowadził na Japonię trwał ponad 260 lat, w trakcie których niezwykle rozwinęła się zarówno gospodarka, jak i kultura tego kraju. W 1605 roku wielki szogun abdykował i przekazał swoje stanowisko w ręce swojego trzeciego syna Hidetada. Emeryturę spędził w Zamku Sumpu mieszcząsym się w jego rodzinnym mieście- Shizuoce. Umarł w 1616 roku, w wieku 75 lat. Pogrzeb, zgodnie z jego testamentem odbył się w stylu ceremonii Shinto. Do dziś jego duch jest czczony przez wielu Japończyków w całym kraju. Co ciekawe, to właśnie na podstawie jego życia napisano książkę „Shogun”, a później nakręcono serial o tej samej nazwie.
Sama świątynia, którą odwiedziliśmy zbudowana została rok po śmierci wielkiego Szoguna przez jego syna piastującego wtedy, przekazane mu przez ojca stanowisko. Na wzgórzu znajduje się trzynaście budowli ulokowanych na „świętej ziemi”. Wszystkie z nich są oryginalnie zachowane i w grudniu 2010 roku zostały okrzyknięte przez rząd Skarbem Narodowym. Oryginalnie Kuno-zan Toshogu zbudowana została w stylu i buddyjskim i shintoistycznym, jednak gdy nadszedł kres rządów szogunów z rodu Tokugawa, a cesarze z nowego rządzącego rodu Meiji zarządzili rozdzielenie jednej religii od drugiej, buddyjskie elementy konstrukcji zostały usunięte bądź przebudowane, przez co świątynia poniosła wielkie straty. Podstawowym kami (czyli duchem lub bóstwem w świątyni) jest Tosho-Dai Gongen, deifikowany* duch Tokugawy Ieyasu, spotykany podobno przez wielu ludzi na wzgórzu Kuno-zan. Drugorzędnymi kami są duchy Toyotomi Hideyoshi i Oda Nobunaga. Samo w sobie sanktuarium jest dość obszerne i składa się z wielu jaskrawoczerwonych budynków, pokrytych czarnym lakierem, które ozdobiono pięknymi złotymi dekoracjami i kolorowymi rzeźbami. Zaraz za kasami znajduje się brama Romon, a za nią ścieżka, przy której widzieliśmy Korou Drum Tower, miedziane latarnie, beczki z sake, bramę Karamon oraz robiący niesamowite wrażenie budynek główny. Na początku, gdy przyjechałam do Japonii każda najmniejsza, najzwyklejsza świątynia wywoływała u mnie efekt „wow”, z czasem, szczególnie po zobaczeniu tych w Kioto, większość z nich nie była już dla mnie niczym wyjątkowym, jednak ta naprawdę na długo pozostanie w mojej pamięci. Za głównymi budynkami, Haiden i Honden, w głębi lasu znajduje się grób Ieyasu. Tam jednak nie zdołaliśmy dojść, gdyż droga była zamknięta z powodu jakiś prac remontowych. Miejsce to było naprawdę przepiękne, co możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. Żałuję tylko, że nie wzięłam porządnego aparatu, bo przypuszczam, że wtedy dużo lepiej udało by się odzwierciedlić to, co mieliśmy przyjemność zobaczyć.
Schodząc na dół zrobiliśmy sobie całą sesję zdjęciową z pięknym widokiem wybrzeża i zachodzącym słońcem w tle, a następnego dnia Paulina ledwo co chodziła po schodach z powodu zakwasów w łydkach, ale uważa, że mimo wszystko zdecydowanie warto było tam pojechać i zobaczyć to miejsce. Więc jeżeli ona sądzi, że opłaca się męczyć i wchodzić pod górę żeby coś zobaczyć, to znaczy, że było tam pięknie 😛 Najbliższy weekend mamy spędzić w Tokio. W niedzielę Jubilo gra tam jeden z ostatnich 4 meczy z miejscowym Tokio Verdy, więc planujemy dopingować ich z trybun, a przy okazji zobaczyć jak to wygląda w tej japońskiej stolicy 😉 Nie wiem jak to się stało, że tam jeszcze nie byłam….ale z pewnością wrażenia z wyjazdu pojawią się wkrótce na blogu 🙂
* Deifikacja– ubóstwienie, przypisanie cech boskich temu, co bogiem nie jest, a następnie uprawienie kultu ubóstwionej istoty lub rzeczy. (wikipedia.org)
Jeżeli podobał Wam się wpis zachęcam do klikania serduszka w lewym górnym rogu oraz komentowania 🙂