Nie było mnie tu chwilę. Dłuższą chwilę…
5go sierpnia minął rok od dodania ostatniego wpisu. Tak długiej przerwy od bloga nie miałam od momentu, w którym powstał on 6,5 roku temu. Macierzyństwo i życie codzienne pochłonęły mnie w 100%, a też nigdy nie planowałam przebranżawiania z bloga podróżniczego na parentingowy 😉 Powiedzmy sobie szczerze- przy pierwszym dziecku całe to bycie mamą i odpowiedzialność za małą istotkę, która jest w pełni zależna od ciebie to jakaś czarna magia i prawdziwa jazda bez trzymanki. A przynajmniej tak się wydaje na początku. Gdzie tu radzić komukolwiek cokolwiek, że nie wspomnę o uczeniu czy doradzaniu. Sama nic tylko siedziałam na różnych stronach, przeglądałam poradniki i próbowałam poskładać to jakoś do kupy.
Momentem zwrotnym w którym odpuściłam czytanie kolejnych mądrych artykułów pomiędzy nocnymi karmieniami, była noc gdy o 3 nad ranem, kiedy oczywiście dodatkowo Krzysiek był na jakimś meczu wyjazdowym, trafiłam na artykuł o nagłej śmierci łóżeczkowej. Że też nie zapaliła mi się lampka, jakieś ostrzeżenie, zdrowy rozsądek… Nie wchodź w to w środku nocy. Nie czytaj teraz. Poczekaj do rana… O tym, że do świtu przesiedziałam przy łóżeczku nie śpiąc nie muszę chyba nikomu mówić. Co chwilę się podnosiłam i sprawdzałam czy mały brzuszek na pewno się porusza. Rano pierwsze co zrobiłam to zamówiłam sensorek monitorujący oddech, który przypina się do pamperka. Jest z nami do dziś 🙈 Wszystkim przewrażliwionym matkom, które też postanowiły czytać nocą o nagłej śmierci łóżeczkowej szczerze polecam-> LINK.
Wracając jednak do mojego ostatniego roku. Gdy już tylko wydaje mi się, że ogarniam, dostroiliśmy się, wiem co następuje po czym, jak będzie wyglądać kolejny dzień i co dany dźwięk może oznaczać, to następuje jakieś przetasowanie kart, skok rozwojowy czy inne cholerstwo i uczymy się wszystkiego od nowa. Hugo, czyli moja mała kochana latorośl, skończył tydzień temu 9 miesięcy, a to oznacza, że matka wraca jednak powoli do żywych. W dodatku uniezależnił się już ostatnio od mamacity, polubił się z butelką, dzięki czemu został nawet na noc sam z dziadkami, a rodzice mieli trochę wolnego czasu dla siebie. To też oznacza, że można powoli zająć się czymś konstruktywnym. Nie żeby zmienianie kolejnej kupy było mało rozwijające. Każde kolejne zapięcie pampersika to droga prowadząca do perfekcji 😉
9 miesięczne dziecko potrafi się już zająć przez dłuższy czas samym sobą, a jak nie sobą to Sobą- czyli naszym psem. 47 kilogramami miłości w postaci doga de bordeaux- kolejna, nowa, ogromna cząstka mojego życia po powrocie do Polski. A jak jedno i drugie nie działa to zawsze jeszcze zostaje przekrojenie dziesięciu borówek na pół (żeby nie dawać w całości, bo może się zakrztusić- już gdzieś wyczytałam 😉 ) i można wtedy spokojnie wypić kawę lub… przysiąść do urządzania domu.
Tak- następna zmiana w życiu. Po 1,5 roku mieszkania w Płocku zdecydowaliśmy się na kupno domku, który docelowo będzie pewnie po prostu kolejną inwestycją. Póki co czekamy na wylewki, a za chwilę trzeba go będzie urządzić, więc planowanie domu zajmuje ostatnio u mnie zdecydowaną większość wolnego czasu. Najbardziej jaram się kuchnią i salonem- to mój autorski pomysł od a do z. Wyjdzie albo super albo będę już wiedziała czego nie robić w domu, w którym docelowo będziemy chcieli się kiedyś osiedlić 😉 Pochwalę się jak skończę o ile mój pomysł na wrócenie jednak do blogowania się uda. Wrzucę tu wtedy trochę zdjęć z inspiracjami. Muszę też przyznać, że tak jak w przypadku wcześniejszego urządzania mieszkań pod wynajem, tak teraźniejsze planowanie naszej przyszłej przestrzeni zdecydowanie przypadło mi do gustu. Niestety Hugo tego nie może powiedzieć i chyba szczerze nienawidzi już sklepów budowlanych, o czym dość dosadnie i głośno daje mi znać przy każdej kolejnej wizycie w Leroy Merlin 😉
I tak to jakoś płynie ostatnio ten mój czas. Wstaję rano o 8, mrugnę okiem i jest 22. Tak, tak. Tyle mniej więcej czasu trwa dzień z małym dzieckiem. Po śniadaniu śledzimy sobie trwające w Japonii Igrzyska, wspominamy stare dobre czasy i odliczamy dni do otwarcia się znowu świata, by można było wsiąść w samolot i spokojnie przelecieć te 8500 km na świeżutkie sushi czy inne yakiniku. Mam też nadzieję, że poza zapisaniem się od października na podyplomówkę uda mi się też w końcu wydać nowego ebook’a z japońskimi przepisami, zdecydowanie bardziej obszernego niż ten darmowy . Zrobiłam już nawet listę przepisów- teraz czas na gotowanie i przelanie tego poźniej na wirtualny papier 😉
No nic- uciekam. Choć wpis wrzucam w sobotę rano to kończę go pisać teraz- czyli w piątek wieczorem. I znowu tylko mrugnęłam okiem, a jest 23. Jednak dzisiejszy dzień zapisze się na zawsze w pamięci, bo gdzieś pomiędzy tą 8, a 22 padło z ust Hugisia pierwsze “mama” 😉 W płaczu, w samochodzie, podczas terroryzowania rodziców, ale padło ❤️
1 komentarz
Super!