Zdania na temat Zakopanego są skrajnie podzielone. Jedni uwielbiają to miejsce w Polsce i nie wyobrażają sobie zimy bez wizyty pod Giewontem. Inni unikają go jak ognia. Mnie osobiście zakopiański klimat odpowiada. Na pewno nie przeszkadza. Tym bardziej, że w tym roku śniegu to ze świecą szukać, a pod Tatrami w Nowy Rok było go pod dostatkiem. Jak spędziliśmy czas przez te 5 dni w okolicy Nowego Roku? Jakie miejsce szczególnie polecam odwiedzić, gdzie znaleźliśmy noclegi na Sylwestra 27go grudnia i w jakim miejscu najbardziej smakowała nam pajda ze smalcem? Zobaczcie kilka moich poleceń na czas ferii.
Do Zakopanego ruszyliśmy 30 grudnia. Plany były różne, począwszy od kończenia starego i zaczynania nowego roku na plaży w ciepłych krajach. Koniec końców, mimo że już jedną nogą byłam w pewnym momencie na Dominikanie, to stwierdziliśmy, że Zakopane też nie będzie takie złe. Wiem, wiem, brzmi jak jakiś kompletny absurd- nie porównuj mi tu zakopiańskich Krupówek do białego piasku na plażach Punta Cany. Jednak gdy cały rok jest się 8500km od domu, na temperatury się nie narzeka, a plażę i ocean ma się w zasięgu 10 minut samochodem od domu, to wyjeżdżanie w dwójkę w i tak ograniczonym czasie na kolejne 10 dni, na drugi koniec świata nie jest aż tak bardzo kuszące jak mogło by się wydawać.
Aparthotel Cristina Zakopane- czy warto?
Chcąc jednak chwilę odpocząć i urwać się w zimowe klimaty postawiliśmy na Zakopane. Nocleg rezerwowałam 27 grudnia. Z ręką na sercu. W czepku urodzona trafiłam na nowo otwarty hotel przy Placu Niepodległości, minutę pieszo od Krupówek. Aparthotel Cristina znajduje się nad dobrze znaną w Zakopanem włoską restauracją o tej samej nazwie. Nowiutki, bo otworzony dopiero 28 grudnia 2019 ma w swojej ofercie kilkanaście pięknie urządzonych apartamentów. Wszystkie w góralskim klimacie, przeplatanym z nowoczesnymi wykończeniem.
Śniadania w restauracji Drukarnia Smaku na parterze były jednymi z lepszych z jakimi spotkałam się w hotelach w Polsce. Na początek przekąski, wszystkie przygotowane na miejscu- twarożek, masło, konfitura, owoce i pasztecik z żurawiną. Następnie do wyboru jedno z 5 śniadań tematycznych. Pycha! Jedynym minusem miejsca było dla mnie nieczynne SPA. Niestety na stronie internetowej hotelu wypisane były nawet masaże z których można skorzystać, a na miejscu okazało się, że spa otwierać będą dopiero w wakacje. Szkoda, bo po wejściu na Morskie Oko lub w ramach chillu w Nowy Rok masaż zdecydowanie byłby wskazany 😉
Zakopane w okresie noworocznym
Pierwszego wieczoru po przyjeździe ruszyliśmy prosto na Krupówki. Zaczęliśmy od kolacji w Karczmie Bacówka. Barszczyk, pajda ze smalcem i ogórkami, a do tego standardowo na początek wizyty w górach serek góralski z żurawinką. Bardzo polecam 😀 Choć smalec postanowiłam umieścić na naszej liście dopiero na 3. miejscu.
Resztę wieczoru przesiedzieliśmy w Góralskim Browarze. Na 3 piętrze centrum handlowego, zaraz przy tym placu z charakterystycznym mostkiem na Krupówkach w styczniu 2019 otworzono nową restaurację z tarasem widokowym. Smaczne jedzenie, pyszna orzechówka, która mocno uderza do głowy. Dobra kawa, super widok na śpiącego rycerza i Krupówki. Miejsce zdecydowanie godne polecenia 🙂 W sumie podczas tych 5 dni byliśmy tam ze 3 razy.
W trakcie tej wizyty w Zakopanym, właśnie w tym jednym z najbardziej obleganych momentów w roku, uświadomiłam sobie jedną rzecz. Gdy słuchałam albo czytałam wiadomości od moich znajomych i obserwujących na Instagramie, że Zakopane w Nowy Rok to samobójstwo. Tłok i niekończące się kolejki. Uświadomiłam sobie, że ostatnie 5 lat w Japonii trochę zmieniło moje postrzeganie „tłumów”. Oczywiście, byliśmy tam w dwójkę, więc ze znalezieniem stolika gdziekolwiek mieliśmy z całą pewnością dużo mniejszy problem niż grupy 4-6 osobowe. Z drugiej jednak strony i tak zwykle siedzieliśmy przy stoliku 4 osobowym. Jednak listopadowa wizyta w Kioto, czy przechadzanie się ulicami Tokio, z wizytą na Tokio Station, czy Shinagawie w godzinach szczytu, raz na zawsze potrafią sprawić, że nawet Zakopane w okresie noworocznym to pikuś. Fajna sprawa, nie powiem 😉 W końcu to jak wszystko odbieramy zależy od naszego punktu widzenia i czasem zmiana sposobu myślenia pomaga dużo przyjemniej odbierać to, co dzieje się dookoła nas.
Wieczór sylwestrowy spędziliśmy w Góralskiej Pasji. Byłam tam rok temu na panieńskim mojej siostry, genialnie wybawiłyśmy się wtedy na parkiecie, więc stwierdziłam, że będzie to dobre miejsce na przywitanie Nowego Roku. Niestety tej ekipy, która wtedy grała nie było, muzycznie głównie disco polo, czyli nawiązanie do tego, co działo się na scenie kilkaset metrów dalej, ale jedzenie pycha. Tamtejszy smalec, Krzysiek na swojej liście uplasował na pierwszym miejscu 😀 Jeżeli wybieracie się w okolice Zakopanego na przykład na ferie i chcielibyście potańczyć, to podobno codziennie od 21:30 jest tam impreza. Może akurat uda Wam się trafić na tą ekipę, która grała wtedy podczas panieńskiego. Jednocześnie puszczali wtedy na telewizorach kolejkę Ekstraklasy, więc każda z nas miała coś dla siebie 😛
1 stycznia, godzina 11:30 okazał się idealnym momentem na wjazd na Gubałówkę. Wbrew temu, co próbowali wmówić wszystkim przechodzącym panowie i panie sprzedające na lewo bilety na kolejkę, nie stało się godziny do kas, a już tym bardziej nie stało się kolejnej godziny do wagonika. Wszystko szło z marszu. Warto jednak wiedzieć, że jeżeli chcielibyście się wybrać na Gubałówkę w którymś z bardziej obleganych terminów, to bilety można też kupić przez Internet lub w kasach stojących w różnych miejscach na Krupówkach. Trzeba jednak pamiętać, że bilet kupuje się najwcześniej na dzień następny. Tak samo można zrobić z biletami na Kasprowy. Zresztą na Gubałówkę możecie też wjechać po prostu samochodem. Widoki z góry były cudowne, słonko świeciło, nawet udało mi się załapać na jajeczniczkę w ramach śniadania 😉
Wieczór na Krupówkach luźny jak żadnego innego dnia. Część ludzi chyba po prostu dogorywała w pokojach, część zdążyła już wyjechać, a zagraniczni jeszcze nie przyjechali. Dzięki temu, bez żadnych wcześniejszych rezerwacji ani czekania załapaliśmy się na kolację w Karcmie Po Zbóju. Dla mnie właśnie tam zjedliśmy najlepszą kolację podczas wyjazdu i również tamtejszy smalec w moim rankingu smalców 😀 znalazł się na pierwszym miejscu.
Wejście czy wjazd na Morskie Oko?
2 stycznia postanowiliśmy ruszyć na Morskie Oko. Swoją trasę zaczynaliśmy już z Łysej Polany. Oznaczało to dodatkowe 3km trasy do przejścia. Nigdy nie byłam fanką chodzenia po górach. Wiem, wiem, Ci, którzy przemierzają górskie szlaki, wejścia na Morskie Oko zapewne nie traktują nawet w kategoriach „chodzenia po górach”, ale dla mnie to było jednak malutkie wyzwanie. W śniegu, butach jednak średnio przystosowanych do pokonywania kilkunastu kilometrów i z dwoma mini kryzysami po drodze, wejście na samą górę uważam za swój pierwszy, malutki sukces w 2020 roku. A co!
Wyświetl ten post na Instagramie.
Za wejście do Tatrzańskiego Parku Narodowego płaci się 5 zł od osoby dorosłej. Za parking zapłaciliśmy 30 zł. Wejście pod Morskie Oko zajęło nam około 2 godzin. Piękna pogoda, sporo ludzi na szlaku. Niestety w dalszym ciągu bardzo popularne jest wjeżdżanie na górę zaprzęgami konnymi. Szczerze się zdziwiłam, gdy zobaczyłam na dole całą kolejkę ludzi ustawionych, by skorzystać z usług fakirów, a w zasadzie to ich koni. Przykro mi, ale nie wmówicie mi, że te konie się nie męczą, że z dzieckiem to inaczej się nie da, że te konie to przecież są wymieniane i wszyscy stosują się do zasad związanych z wymaganym odpoczynkiem zwierząt. Wozy są numerowane i widzieliśmy co najmniej kilka przypadków, w których konie wjeżdżały do góry, a już kilkanaście minut później, przy tym samych saniach zjeżdżały na dół. WIELU rodziców wchodziło do góry z dzieciakami na barana, za rękę albo ciągnąc je na sankach. Poza tym serio. Ruszenie tyłka do góry z pewnością 90% z tych, którzy stali w tej kolejce by nie zaszkodziło. Nie przekonacie mnie, że wszyscy, którzy tam stali mieli jakieś ograniczenia, czy byli niepełnosprawni. Powiem więcej. Wchodziły z nami na szlaku osoby, które mogłyby mieć co najmniej kilka wymówek, dlaczego skorzystały z sań, a nie z własnych nóg, a tego nie robiły, tylko w swoim tempie, dzielnie maszerowały do góry. Tata z chłopczykiem na barana, grupa znajomych z kijkami, na oko średnia wieku powyżej 75 lat i pan, którego waga mogła być co najmniej 4 krotnie wyższa od mojej, to moi bohaterzy tamtego dnia.
Na samej górze oczywiście setki osób, jezioro zamarznięte więc można było się przejść po tafli na drugą stronę, kilka zdjęć i ruszyliśmy na dół. Drogę z powrotem pokonaliśmy w trochę ponad 1,5h. Wieczorem ledwo co zginałam nogi, a kolana to myślałam, że nie przestaną mnie boleć do kolejnego sylwestra, ale satysfakcja spora, a endorfinki po wysiłku też zrobiły swoje 🙂
Zakopane- Muzeum Oscypka
W piątek, gdy wyjeżdżaliśmy wybraliśmy się w jeszcze jedno miejsce, które moim zdaniem jest po prostu MUST VISIT podczas wycieczki do Zakopanego. Mowa tu o Muzeum Oscypka. W małym, niepozornym domku zaraz obok zakopiańskiego aqua parku, możecie poznać nie tylko historię polskich górali, ale i regionalnych serów. Przede wszystkim dowiedziałam się brutalnej prawdy o tym, że prawdopodobnie to prawdziwego oscypka nawet w życiu nie jadłam. To, co wydaje nam się być oscypkiem to nic innego niż gołka. By oscypek był oscypkiem musi mieć w sobie co najmniej 60% mleka owczego. 40% może być mleka krowiego, jednak od konkretnej rasy krów- polskich czerwonych.
Oscypek jest tak naprawdę produktem ekskluzywnym, produktem premium. By ser można było nazwać oscypkiem, to poza wspomnianym już składem musi również spełniać pewne warunki związane ze swoim wyglądem. Wrzecionowaty kształt, specjalna ozdoba wokół. Jest robiony ręcznie, musi być też wyprodukowany na określonym terytorium. By móc wytwarzać oscypek należy też uzyskać specjalny certyfikat. Poza oscypkiem zarejestrowane mamy jeszcze dwa produkty regionalne- redykołka i bryndza podhalańska. Tak jak w przypadku oscypka, jednym z warunków nadania serowi tej nazwy jest wykonanie go w 60% z mleka owczego.
Niestety, spacerując po Zakopanem co krok można zobaczyć spotkać stoisko lub stragan z wielkim napisem „oscypki”. Nie zwracamy jednak uwagi na to, że gdy wybieramy już sery, to nie są one opisane jako oscypek, a jako „góralski”, „krowi”, „mleczny”, czy jakkolwiek inaczej. Problem polega na tym, że sprzedający, by móc napisać sobie na stoisku „oscypki” wystarczy, że będzie miał na miejscu dosłownie jednego prawdziwego oscypka. Prawdopodobnie nigdy go nawet nie sprzeda, bo będzie musiał go pokazać i przedstawić jako oscypka na wypadek kontroli. Z tego, co opowiadał nam baca w Muzeum Oscypka, to takie prawdziwe oscypki rozchodzą się tak naprawdę pomiędzy gazdami, czyli właścicielami owiec, które bacowie wypasają na łąkach. Część produktów trafia również do ekskluzywnych restauracji i luksusowych hoteli. Nie ma takiej możliwości żebyśmy zjedli prawdziwego oscypka, za 3 zł na straganie na Krupówkach 😉 Dodatkowo należy pamiętać, że oscypek jest produktem sezonowym. Można go dostać od maja- października. Zwróćcie też uwagę na to, co napisane jest w menu w restauracjach. Zwykle jest to „serek góralski” lub coś w tym stylu, a my po prostu z góry zakładamy, że to oscypek. Gdy traficie jednak na pozycję „oscypka” i ktoś będzie Wam go chciał zaserwować w styczniu bądź lutym, to musicie wiedzieć, że jest spore prawdopodobieństwo, że po prostu was oszukuje.
Zakopane Muzeum Oscypka- czy warto?
W samym Muzeum Oscypka w Zakopanem, w którym wizytę BARDZO polecam, dowiecie się jeszcze wielu innych rzeczy na temat góralskiego życia, panującej hierarchii, problemów, a wszystko opowiadane jest w taki sposób, że 1,5 godzinna wizyta mija w mgnieniu oka. Dodatkowa atrakcją jest to, że baca przy nas pokazuje cały proces tworzenia sera. Możemy spróbować buncu, który robiony jest na naszych oczach, bryndzy, a na koniec zrobić swoją gołkę. Podsumowując- jedne z lepiej wydanych pieniędzy podczas całego wyjazdu. Wizytę można zarezerwować wcześniej przez stronę internetową lub kupić bilety na miejscu. Pokazy odbywają się 3 razy dziennie.
Wyjazd zakończyliśmy kupując pamiątkowe nalewki, śliwowicę i sery. Dzięki wizycie w muzeum dużo bardziej świadomie podeszliśmy już do tych zakupów 😉 Myślicie, że takie muzea, w których nie tylko można się dowiedzieć wiele na temat regionalnych produktów, ale i spróbować je zrobić to dobry kierunek? Wybralibyście się? Czy wolelibyście wydać pieniądze na inne atrakcje?
17 komentarzy
Świetny wywiad w weszło. A blog dodaję do ulubionych 🙂 Pozdrawiam
Dzięki wielkie!! 🙂 serdecznie zapraszam 🙂
Piękna Kobieta z Ciebie. i cudowna szata graficzna bloga. Co tam artykuł, podziwiam całokształt 🙂 Nie jestem wielbicielką muzeów, a oscypków nie jem. Ale na pewno dla wielu może być to ciekawe miejsce 🙂 Powodzenia!
Fajne wspomnienia, bo doczytałem że wybraliscie się do Zakopanego 30 stycznia. 🙂
Czujna jesteś 😉
Kocham Zakopane:0 tez szukałam noclegu ale jednak mi sie nie udało:) (czepek szczęścia mi siĘ odkleił:)) bARDZO FAJNIE OPISAŁAŚ TE WSZYSTKIE MIEJSCA:0 AŻ CHCE SIE JECHAĆ SPRAWDZIĆ:)
W Zakopanem byłam ostatni raz 18 lat temu. Moi rodzice jeżdżą tam co roku. Niby narzekają, ale jednak wracają. Ja w tym roku wybieram się do nich na weekend. Zatęskniłam za wyższymi górami. Jestem akurat z tej grupy ludzi, dla których wakacje bez górskich wędrówek, to nie są wakacje;)
O święta Tereso! piękne zdjęcia i bardzo ciekawy wpis.
Zakopane potrafi być piękne, tak jak otaczające je góry. Te zaprzęgi nad Morskie Oko, to jakaś masakra. Nie rozumiem ludzi, którzy wybierają się w góry po to by się wozić. Nikt przecież nie każe im wbiegać na szczyty, Tak jak zauważyłaś można iść w swoim tempie. Poza tym, najpopularniejsza droga do Morskiego Oka to przecież prawie deptak. Kiedyś usłyszałem tekst, że wygoda nas zabija i niestety jest on prawdziwy. Gdy zobaczyłem w Twoim tekście słowo oscypek oczy mi się rozszerzyły i poczułem wzmożony głód – uwielbiam ten serek 😉
Brawo za dojście do Morskiego Oka na własnych nogach. Nasze dzieci sobie poradziły to Wy tym bardziej 😉
I ten komentarz właśnie pokazuje poziom trudności tej trasy 😂 ale i tak jestem z siebie dumna 😜
Bardzo fajna relacja! Ja mam z Zakopanem oraz Podhalem klasyczną love-hate relationship: lubię ale tyle rzeczy mnie wkurza! 🙂
Bardzo fajny opis, mała rada na przyszłośc. Nie należy ryzykowac chodzenia po zamrzniętej tafli Morskiego Oka. Odradzają tego również ratownicy TOPR. Niestety przy aktualnych zimach, jest ona dosyć cienka i nie trudno o wypadek 😉 Pozdro!
Świat leci do przodu, tyle mówi się o znęcaniu się nad zwierzętami, a rok w rok, jak widać, te zaprzęgi nad Morskie Oko cieszą się niesłabnącą popularnością. To jest straszne i pokazuje całą prawdę o gatunku ludzkim i polskim społeczeństwie. Osobiście nie byłem w Tatrach ani w Zakopanem od czasów harcerskich, coś koło 20 lat, także dziękuję za tę relację. Czekam na nowe posty z Japonii 🙂 Pozdrowienia z Gruzji!
Ciekawy aspekt poruszasz z tymi tłumami. Jak wiele zależy od punktu siedzenia- dla ciebie niewiele osób, dla innych tłumy. Jak to mówi moja koleżanka “good for you”- lepiej czuć się swobodnie niż jak w ścisku:)
Świetny tekst okraszony świetnymi zdjęciami 🙂 mam ochotę na oscypka. Może na Jarmarku Bożonarodzeniowym dostanę jakiegoś 😉
Chwalenie sie chodzeniem po morskim oku jwst nie na miejscu. Jest to absolutnie zabronione. Cala reszte przyjemnie się czytało;)