Długo myślałam od czego zacząć, a przede wszystkim czy wracać do pisania bloga, bo przecież ostatni wpis ukazał się kiedy? W kwietniu? Prawie poł roku temu. Od tego czasu mnóstwo się zmieniło. Kto by pomyślał, że w przeciągu kilku miesięcy może się wydarzyć tyle przykrych, wspaniałych, a także wartych zapamiętania do końca życia rzeczy. Ale przecież nie o tym ten blog, więc nie będę tym zanudzać, a przede wszystkim wdawać się w szczegóły życia prywatnego. Bardzo miłe w międzyczasie było jednak to, że co chwilę, zwykle niespodziewanie pojawiał się ktoś, kto dopytywał czy będę jeszcze coś pisać, bo „bardzo dobrze mu się to czytało”, mówił, że „szkoda, że dawno nic nie napisałam”, albo nawet „zacznij w końcu znowu pisać, bo może nie uda mi się nigdy tam pojechać, a dzięki Twoim wpisom, choć trochę poznawałem Japonię”. No to piszę! Bo przecież miał to być przede wszystkim zajmowacz mojego czasu, a ten znowu mi się teraz przyda 😉
Zastanawiałam się od czego zacząć. Trochę ostatnio w Japonii znowu zobaczyłam, wczoraj byliśmy na największym corocznym festiwalu w Iwacie, a dzisiaj bardzo ważny mecz, ale stwierdziłam, że nie będę czekać i o tym napiszę później. Póki co, w przeciwieństwie do lipcowego przyjazdu, znowu męczy mnie jet lag- jest 1 w nocy, pospałam 2 godzinki, a teraz oczy znowu otwarte na oścież. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie Osaka, 3cie największe miasto w Japonii, a przede wszystkim znajdujące się w niej Universal Studios Japan– czyli moim zdaniem- raj dla osób, dla których tak jak dla mnie, Harry Potter był jednym z elementów dorastania 🙂
Cala wycieczka zaczęła się po jednym z lipcowych meczów. Zaskakujące dla mnie od dłuższego czasu jest to, że w Jubilo, w zasadzie chyba po każdym meczu, zawodnicy dostają 2-2,5 dnia wolnego. Dużo. Jak na polskie warunki które wcześniej gdzieś tam udało mi się zaobserwować, to jest to naprawdę sporo wolnego czasu, który można spożytkować min. na zwiedzanie 😉 Około 21 wsiedliśmy w Hamamatsu w Shinkansena ( czyli po prostu ten szybki pociąg- bullet train) i po 23 byliśmy już w Osace. Już jak jechaliśmy taksówką to ogromne wrażenie zrobiły na mnie gigantyczne wręcz budynki i oświetlone na wszelkie sposoby centrum Osaki. Nie było tak jak w Iwacie, że o 23 miasto jest w zasadzie puste. Nie, to było przed północą, niedziela, a miasto tętniło życiem. Niestety zdjęcia robione nocą telefonem z taksówki pozostawiają wiele do życzenia… Po przyjeździe do hotelu szybkie zameldowanie, przebieranie się i ruszyliśmy zobaczyć miasto. A dokładniej dzielnicę Dotonbori. Znana z teatrów, kabaretów, restauracji z lokalnymi potrawami, klubów karaoke, kasyn i salonów gier. Czyli rozrywkowe centrum miasta. To właśnie ta dzielnica jak później się dowiedziałam, dzięki fantastycznym, mechanicznym zdobieniom budynków, wielkim telebimom z reklamami, podświetlonymi maskami i rzeźbami odbijającymi się w płynącym kanale, przez który przebiega kilkanaście mostów, była inspiracją dla Ridleya Scotta przy tworzeniu futurystycznej metropolii w filmie „Łowca androidów”. Przeszliśmy się wzdłuż kanału tam i z powrotem, zahaczyliśmy o jeden z japońskich klubów, po czym grzeczny powrót do hotelu, bo z rana czekał nas główny punkt programu- zwiedzanie Universal Studios.
Położony na uboczu Osaki, jeden z 4 na świecie parków rozrywki studia filmowego Universal. Otworzony został w 2001 r. . Liczba zwiedzających go turystów w pierwszych 12 miesiącach istnienia osiągnęła rekordową liczbę 11 milionów odwiedzających! Teraz corocznie przyjeżdża tu średnio około 8 milionów ludzi. Rekord padł w 2011 roku, kiedy to w 10 rocznicę powstania, dzięki wielu atrakcjom i eventom organizowanym w parku, liczba sprzedanych wejściówek osiągnęła 88 milionów! TAK! 88 milionów… Takie rzeczy możliwe tylko w Japonii 😉 Sam park podzielony jest na kilka części, a każda z nich zaaranżowana jest w inny sposób. W ciągu jednego dnia przeniosłam się w świat Spidermana, Szczęk, byłam w Hollywood, a przede wszystkim w magicznym świecie Harry’ego Pottera. Niestety mając czas od 10-19 nie ma szans na to, żeby zobaczyć wszystko, co znajduje się w Universal Studios. Wybraliśmy więc po prostu te miejsca, które wydały się nam najbardziej atrakcyjne. Na pierwszy ogień poszedł wielki roller coaster w części parku przypominającej Hollywood. To, że po zejściu zobaczyłam na ulicy Marilyn Monroe nie było spowodowane zawrotami głowy 😉 Następnie przechodząc przez Amity Village przeszliśmy do głównej atrakcji parku- Magicznego Świata Harry’ego Pottera. Coś niesamowitego… Naprawdę. Nie da się tego opisać kilkoma zdaniami. W dzieciństwie każdą część Harry’ego Pottera przeczytałam minimum 3 razy. Każdy z filmów widziałam po kilka razy, więc przeniesienie się w ten niesamowity świat było genialnym przeżyciem. Spacerowanie po uliczkach Hogsmade, wśród ośnieżonych dachów domków, w których można było znaleźć sklep z różdżkami Olivandera (nie omieszkałam kupić sobie różdżki :P, a do wyboru na półkach były TYSIĄCE), sklep Zonka, Miodowe Królestwo, Trzy Miotły, sklep z szatami Madame Malkin…. No mogłabym wymieniać i wymieniać. Po prostu- znalazłam się w moim świecie z dzieciństwa. Oniemiała chodziłam od wejścia do wejścia, aż w końcu pojawił się Hogwart. Ogromny, piękny, jak z filmu i książki. I nawet 2,5 godzinna kolejka, w pełnym słońcu i 40 stopniowym upale nie przeszkodziła mi w wejściu do tego zamku. Tak naprawdę cała ta kolejka stała do kolejnej z atrakcji przygotowanej przez park- przejażdżki 3D, przenoszącej nas po całym zamku i pokazującej najbardziej charakterystyczne zakamarki opisane w książce. Na szczęście trochę uatrakcyjniało ją to, że stało się w ogrodzie, w którym odbywały się lekcje zielarstwa, że wszędzie z głośników puszczona była muzyka filmowa, która tworzyła dodatkowy klimat, że po wejściu do budynku przechodziło się przez gabinet Dumbledore’a, salę zajęć z czarnej magii, dormitorium Gryffindoru, czy obok ruszających się i rozmawiających ze sobą obrazów czy Tiary Przydziału. Wszystko zrobione tak realistycznie, że wydawało się iście magiczne.
Naprawdę, chciałabym opisać wszystko, co tam zobaczyłam, ale ten wpis zająłby jeszcze kolejne 4 strony… Na zdjęciach poniżej możecie zobaczyć jeszcze trochę tego świata( a tu link do strony, na której wymienione są wszystkie atrakcje). Po wyjściu ze świata Harry’ego Pottera poszliśmy na amerykańskie burgery, a później w kierunku Spidermana, przechodząc po drodze przez świat Ulicy Sezamkowej, obok Snoopy’ego, Shreka, czy Minionków. Słowo „niesamowite” pojawia się w tym wpisie już chyba z dziesiąty raz, ale nie da się tego inaczej opisać. Świetne wrażenia, pełno atrakcji- polecam KAŻDEMU, kto będzie w Japonii i znajdzie chwilę czasu na odwiedzenie tego miejsca. Jedynym minusem były kolejki. Niestety dopiero po 2,5 godzinach stania w jednej z nich do Hogwartu i godzinie do przejażdżki po świecie Spidermana zorientowaliśmy się, że za dodatkową opłatą można było nabyć bilety express…. Dzięki którym oszczędzilibyśmy mnóstwo czasu i pewnie też dużo więcej zobaczyli, ale to może następnym razem, bo myślę, że jeszcze się tam nieraz wybiorę! 😉 Szczególnie, że w przyszłym roku otwierają Jurassic World 😉
1 komentarz
useful information here inn the publish, we want develop more