Od wtorku już czekam na lot powrotny do Polski. W poniedziałek Jubilo awansowało do J1, atmosfera na meczu w Oicie była nieziemska, a samo spotkanie trzymało w napięciu aż do ostatnich minut, bo to właśnie w doliczonym czasie gry Yuki strzelił gola decydującego o awansie. I tak od środy, w którą było jeszcze spotkanie z kibicami na stadionie, siedzimy i czekamy na lot do domu. W ramach urozmaicenia czasu wybraliśmy się dzisiaj na wycieczkę. Radek od dawien dawna mówił, że przed powrotem musimy jeszcze wybrać się na Fuji i nam tego nie odpuści. Wykorzystując więc maksymalnie dzisiejszy dzień udało nam się zaliczyć Safari, punkt widokowy na Fuji przy jeziorze Tanuki i wodospady Shiraito. Aparatu prawie wcale nie wypuszczałam z rąk, bo widoki zapierały dzisiaj dech w piersiach od samego wyjścia z mieszkania, gdyż już z otwartego korytarza, który prowadzi od wind pod naszą furtkę widać było tę niezwykłą górę.
Najnowszy wpis o Fuji, z 2019 roku, znajdziecie TUTAJ.
Cała jej niezwykłość polega na tym, że bardzo rzadko ją widać. Musi być naprawdę dobra pogoda i widoczność, żeby zobaczyć tego kolosa. Fuji to najwyższy szczyt w Japonii, liczy 3776 m n.p.m., a za razem czynny stratowulkan, którego erupcja ostatni raz wystąpiła w 1707 roku. Było to efektem silnego trzęsienia ziemi, dlatego też po tym z 2011 roku świat zwrócił po raz kolejny szczególną uwagę na tą górę spodziewając się kolejnego wybuchu, do którego jednak nie doszło. Rozmawiając jeszcze kilka dni temu przyszedł nam do głowy szalony pomysł żeby wejść na samą górę, ale może i na nasze szczęście, sezon na wspinaczkę jest w lipcu i sierpniu. Do poziomu 2400 metrów wjechać można asfaltową drogą, jednak ostatnie 1400 metrów trzeba pokonać już pieszo. Do 1868 roku, ze względu na bardzo duże znaczenie Fuji w religii shinto, jest to dla wyznawców tej religii święta góra, kobiety miały zakaz wstępu na szczyt wulkanu. Po drodze na wierzchołek wchodzi się na różne gome, czyli poziomy. Pierwszy z nich jest na 1405 m n.p.m., a na przykład piąty na 2305 m i to tam właśnie dociera większość turystów. Wejście na tę wysokość zajmuje około 5 godzin i możliwe jest jednym z kilku dostępnych szlaków. Powyżej piątego poziomu są już tylko 2 szlaki- północny i południowy, które na ósmym poziomie łączą się w jeden. Wejście na szczyt z piątego poziomu zajmuje kolejne 5-6 godzin. Turyści, głównie obcokrajowcy, wyruszają na górę około 23 by zobaczyć wschód słońca, który latem nastaje o 5 rano. Na szczycie znajduje się obserwatorium meteorologiczne, a wierzchołek góry przez większość roku pokrywa czapa śniegu, dzięki czemu Fuji zawsze wygląda nie tylko doniośle, ale i po prostu pięknie. O ile w ogóle da się zobaczyć, a nie chowa się za chmurami, jak przez 95% czasu 😉 Dlatego dzisiaj naprawdę nam się udało i od samego początku, w zasadzie przez całą drogę mogliśmy podziwiać ten jeden z symboli Japonii, co zaowocowało dziesiątkami zdjęć 😀 Najlepsze jest to, że połowę z tych 120 km, które mieliśmy dzisiaj do pokonania wielokrotnie przejeżdżaliśmy w drodze do Yaizu, ale wtedy Fuji po prostu nie było widać. Wydawało się jakby najzwyczajniej w świecie za niższymi górami już nie było nic poza pustą przestrzenią, a tu dzisiaj taka niespodzianka i widoki.
Pierwszym punktem naszej wycieczki był Park Fuji Safari. Jest to coś pomiędzy zoo, a parkiem przyrody na południowym zboczu Fuji. Zwiedzać go można na 4 sposoby. Najpierw przy wjeździe kupuje się bilet wstępu. Osoby dorosłe muszą uiścić 2700 jenów, żeby wejść na teren parku. Następnie mamy wybór- albo jeździmy po safari swoim samochodem, ale obowiązuje wtedy bezwzględny zakaz otwierania szyb i wychodzenia z auta, natomiast zwiedzamy sobie w swoim tempie; albo wsiadamy do specjalnego autobusu w kształcie jednego z dzikich zwierząt, który ma w oknach kraty i przygotowane przekąski, którymi można po drodze karmić zwierzęta, albo wypożyczamy pomalowanego w paski zebry 7-osobowego SUV-a, w którym również zamontowane są w oknach kraty i przygotowane przekąski dla roślinożernych zwierząt, albo w okresie od kwietnia do listopada wybieramy się na 2,5 godzinną pieszą wycieczkę specjalnie przygotowanym tunelem. Zwiedzanie autobusem to dodatkowy koszt 1400 jenów, wypożyczenie SUVa to 5000 jenów, a spacer tunelem kosztuje 500 jenów. My zdecydowaliśmy się pojechać swoim autem. Poza tym, że świeciło słońce, to nie było dzisiaj zbyt ciepło, zresztą nie chcieliśmy się tłoczyć w autobusie, a o tym, że wypożyczenie SUVa, kosztuje tylko 5000 jenów dowiedzieliśmy się z broszurki będąc już na środku trasy. Muszę jednak powiedzieć, że taka forma zdecydowanie wszystkim wystarczyła, było wygodnie, spędzaliśmy przy każdym zwierzęciu tyle czasu ile chcieliśmy, a one i tak chodziły między wszystkimi pojazdami, więc można było je zobaczyć dosłownie z odległości nawet jednego metra. Wycieczka zaczyna się od podjechania pod bramę jak w Jurassic Parku 😀 kilka samochodów wjeżdża, zamyka się za nimi jedna brama, a po chwili otwiera druga. Na początku wjechaliśmy w strefę z niedźwiedziami, kolejne były lwy, a później tygrysy. Chłopaki od początku mówili mi, że te zwierzęta muszą być czymś faszerowane, że są takie spokojne i wyglądają na otumanione. Większość z nich leżała, niektóre przechadzały się między samochodami, ale ich zdaniem właściciele parku nie mogliby sobie pozwolić na to żeby te jakby nie patrzeć dzikie zwierzęta, nagle zaatakowały któreś z aut, w związku z czym prawdopodobnie dorzucają im coś do karmy. Osobiście wolę w to nie wierzyć… Choć jak wjechaliśmy w strefę ze słoniami, to muszę przyznać, że zachowywały się dość dziwnie, bujając się w kółko do przodu i do tyłu bądź spacerując w miejscu. Po słoniach przyszedł jeszcze czas na pełne życia gepardy, a później już same zwierzęta roślinożerne- nosorożce, żyrafy, zebry, antylopy, kozice, lamy, wielbłądy i wiele innych. Te żyły już sobie razem w jednej strefie, wspólnie jedząc i koegzystując ze sobą. W ostatniej części żyły kolejne roślinożerne zwierzęta, ale w połączeniu z tymi górskimi- bizonami amerykańskimi, muflonami, tarami himalajskimi, arui, jeleniami kanadyjskimi i danielami. Poza zamkniętą częścią parku, po której poruszać się można głównie pojazdami jest jeszcze część otwarta, przypominająca normalne zoo. Różnicą jest jednak to, że do wielu zagród ze zwierzętami można wchodzić i karmić je przygotowanym jedzeniem. Jest ono dodatkowo płatne i zwykle kosztowało 50 jenów za miseczkę z kilkoma smakołykami. Tym sposobem mogłam pogłaskać i nakarmić alpaka, małpki sajmiri, czerwonego kangura, kapibarę, potrzymać śpiącego pancernika, czy pobawić się ze zwykłym królikiem czy świnką morską. W zagrodach były też hipopotamy, leopardy, czerwone pandy, lemury, likaony (afrykańskie dzikie psy) i wiele innych. Najdziwniejsze dla nas było to, że np. do kangurów można było podejść za darmo, pogłaskać, pobawić się itp., to samo na przykład z alpakiem. Żeby jednak wejść do domku ze zwykłymi psami, kotami albo królikami trzeba było zapłacić dodatkowe 500 jenów. Nie było tam żadnych specjalnych gatunków zwierząt, zwykłe takie jak mamy w domach. Co najlepsze- korzystało z tych miejsc mnóstwo Japończyków. Osoby, które mnie znają wiedzą, że kocham, uwielbiam, ubóstwiam zwierzęta i mogłabym z nimi spędzać cały wolny czas, a pójście do zoo jest jedną z lepszych rozrywek, dlatego dla mnie dzień nie mógł zacząć się lepiej 😉 Tym bardziej, że poza wspomnianymi wcześniej słoniami, wszystkie zwierzęta wyglądały na bardzo zadbane, czyste i zdrowe- nie to, co w wielu innych zoo, gdy dzikie zwierzęta trzymane są w klatkach, a nie na zaaranżowanej wolności.
Podczas naszego pobytu na Safari zdarzyło się jednak coś, czego się nie spodziewaliśmy. Po wizycie w parku mieliśmy jechać nad jezioro Yamanakako, gdzie znajduje się jeden z najlepszych punktów widokowych na Fuji. Niestety góra postanowiła się schować za chmurami… Trochę zrezygnowani i smutni, że nie udało nam się zobaczyć tego pięknego miejsca stwierdziliśmy, że jadąc już w stronę Iwaty podjedziemy nad wodospad Shiroito. Po drodze okazało się jednak, że chmury były tylko po jednej stronie góry, za to po drugiej dalej pięknie było ją widać. Nie chcąc po raz kolejny zmarnować momentu, w którym Fuji wyszło zza chmur udaliśmy się nad jezioro Tanuki. Znajduje się ono w mieście Fujinomiya i jest częścią Parku Narodowego Fuji-Hakone-Izu. Widok, który tam zastaliśmy był nieziemski. Naprawdę. Po trochu oddają go zdjęcia poniżej, ale ciężko jest opisać słowami tak piękny zakątek ziemi. Potężne, ośnieżone Fuji, które hipnotyzuje i nie da się od niego oderwać wzroku. Ma ono w sobie coś takiego, że można na nie patrzeć i patrzeć i patrzeć i nawet widząc je po raz dziesiąty czy dwudziesty, dalej robi ogromne wrażenie. Nie spodziewając się już niczego ładniejszego niż to, co zobaczyliśmy podjechaliśmy na koniec pod wodospad Shiraito. Ale się pomyliliśmy… Kolejne cudne miejsce, z punktem widokowym na Fuji, rozpościerającym się nad kolorowymi, jesiennymi drzewami, a pod nimi dziesiątki strumieni wody. Mająca 150 metrów szerokości kaskada tworzy jeden ze 100 najpiękniejszych wodospadów w Japonii. Płynąca woda pochodzi z topniejącego wiosną i latem śniegu leżącego na Fuji. Niedaleko wodospadu Shiraito, znajduje się kolejny, tym razem mający 25 metrów wysokości Otodome Falls. Oba te miejsca są jak z bajki. Nam cały ten obrazek dopełniały jeszcze jesienne drzewa, które możecie podziwiać na zdjęciach w galerii pod wpisem.
Cała dzisiejsza wycieczka była jedną z fajniejszych na jakie udałam się w Japonii. Pomyśleć, że te wszystkie wspaniały miejsca były tak niedaleko nas. We wtorek wsiadamy w samolot i lecimy do Polski- w końcu! 🙂 Czas też pobyć trochę w domu z rodziną i przyjaciółmi 😉
Jeżeli podobał Wam się wpis zachęcam do klikania serduszka w lewym górnym rogu oraz komentowania 🙂
3 komentarze
Natalka w swoim żywiole
Bardzo fajnie i ciekawie piszesz o Japonii 😉 czasem trochę długie opisy, jednak widać że chcesz przekazać wszystkie informację, a to jest na plus!
Może powinnaś zająć się też pisaniem bloga lifestylowego? Masz fajny gust, dużo pomysłów i energię, wiele można się od Ciebie nauczyć 😉 pozdrawiam!
Bardzo dziękuje !