Po spędzeniu sobotniego popołudnia w świątyni Fushimi Inari przyszedł czas na wieczór we wschodniej dzielnicy Kioto- Gion. Pierwotnie została ona zagospodarowana już w średniowieczu na terenie przed świątynią Yasaka, licznie zwiedzaną przez turystów i odwiedzających sanktuarium. To też tutaj znajduje się jedna z najbardziej rozsławionych i rozwiniętych dzielnic, w których możemy spotkać gejsze, a w zasadzie to geiko, gdyż tak nazywane są te w dzielnicy Kioto. Różnica pojawia się w tłumaczeniu. Gejsza to „artysta”, albo „człowiek sztuki”, natomiast geiko to „dziecko sztuki” albo „kobieta sztuki”. Znane są one z wielu zdolności artystycznych, szkolą się przez wiele lat w specjalnych szkołach, by później zabawiać gości rozmową, tańcem, śpiewem i grą na instrumentach. Głównym celem gejszy jest znalezienie bardzo bogatego męża, który będzie ją później utrzymywał. Same gejsze również nie zarabiają źle. Mówi się, że kolacja w towarzystwie jednej z nich to przyjemność kosztująca jakieś 10-20 tysięcy dolarów.
Wracając jednak do samej dzielnicy, bo o gejszach napiszę innym razem. Z dworca Kioto można się tam było dostać dwoma różnymi autobusami. Gdy przechodziłam na odpowiedni przystanek, a raczej platformę, z których odjeżdżały autobusy zauważyłam dość ciekawe zachowanie Japończyków. Gdy czekają na autobus, nie tłoczą się w kupie, a ustawiają w kolejce, zaczynając od miejsca, w którym po przyjeździe autobusu otworzą się drzwi. Nikt przed nikogo się nie wpycha, nie ma grupek, stoją gęsiego i czekają. Gdy przyjechał autobus kolejka miała już dobrych kilkanaście metrów, a obok zaczęła się już formować nowa do kolejnego pojazdu, który miał przyjechać za 10 minut. Do środka weszłam jako jedna z ostatnich osób, za mną stało jeszcze kilkadziesiąt kolejnych, które nie próbowały się pchać, po prostu dalej spokojnie stały i czekały w linii na następny autobus. W Kioto nie kupujemy też biletów na komunikację miejską przed przejazdem. To znaczy możemy za 500 jenów kupić całodniowy bilet, dzięki któremu podróżujemy wszystkimi liniami ile tylko chcemy, ale jeżeli przejeżdżamy tylko w jedną stronę, bądź tam i z powrotem, kupowanie takiego biletu się nie opłaca, gdyż niezależnie od tego ile przystanków przejedziemy, po wyjściu z autobusu trzeba w ramach biletu wrzucić odliczone 230 jenów do specjalnej maszyny obok kierowcy.
Gdy dojechałam powoli zaczynało robić się ciemno. W przeciwieństwie do Iwaty, ulice Kioto były pełne ludzi. Mnóstwo turystów i miejscowych zmierzających w kierunku wejścia do Maruyama Park, w którym tego dnia odbywała się iluminacja, a w roli głównej niezliczone ilości lampionów. Po wejściu na teren Yasaka Shrine, która znajdowała się dla mnie na początku parku zobaczyłam mnóstwo kramów z przeróżnymi rodzajami jedzenia. Pachnące, egzotyczne i wołające zjedz mnie! Ludzie kupowali ciastka, szaszłyki, jakieś robaki, małe rybki, owoce morza i delektowali się nimi kontynuując spacer.
Yasaka jest świątynią shinto, której początkowa konstrukcja powstała już w 656 roku. Dzisiaj odwiedzają ją tysiące turystów w czasie festiwalu noworocznego oraz w kwietniu, gdyż znajduje się właśnie na wejściu do Murayama Park, który jest głównym ośrodkiem kwitnących wiśni w Kioto.
Gdy weszłam do parku na samym początku zobaczyłam poustawiane lampiony z kolorowymi karteczkami. Wolontariusze w pełnym przedziale wiekowym stali i rozdawali kawałki papieru w kształcie kwiatów i zapraszali do stolika obok, przy którym można było za pomocą przygotowanych, kolorowych pisaków ozdobić kartkę, napisać życzenie, albo jakąś wiadomość, a następnie przykleić do jednego ze stojących lampionów. Oczywiście nie omieszkałam też tego zrobić. Zmierzając dalej za tłumem znalazłam się przed pięknie oświetloną bramą do świątyni Chion- in, nazywaną Sanmon. Jest ona Skarbem Narodowym Japonii, została wybudowana w 1619 roku i przetrwała jako największa tego rodzaju konstrukcja w całym kraju. Niestety aktualnie trwają przy niej jakieś prace budowalne, więc na pierwszym planie zobaczyłam efektownie oświetloną żółtą maszynę 😉 Na placu przed bramą ustawione były dwa ekrany i czekająca na coś grupa ludzi. Poczekałam więc z nimi na, jak po czasie się okazało, pokaz malowania piaskiem. Z tego co pamiętam, kiedyś w Polsce jakaś kobieta wygrała z tym Mam talent. Cały ten pokaz i sceneria, w której się odbywał, połączony ze specjalnie skomponowaną muzyką sprawiał, że człowiek na chwilę odrywał się od rzeczywistości i wpatrzony był tylko w historię przedstawianą na ekranach.
Gdy ten program artystyczny się już zakończył, przeszłam jeszcze po parku oglądając podświetlone kompozycje kwiatowe, oświetlone jezioro oraz drzewa wiśni i zaczęłam zmierzać ku wyjściu, głównie dlatego, że było mi już strasznie zimno. Ludzi napływało coraz to więcej, a ja pod prąd przeszłam jeszcze obok wielkich lampionów w kształcie smoków, baranów i innych postaci mających zapewne jakiś związek z tym miejscem. Gdy przechodziłam ponownie przez świątynię Gion (pod tą nazwą znana jest też Yasaka), okazało się, że na scenie odbywa się przedstawienie artystyczne z udziałem geiko, więc przystanęłam jeszcze na chwilę podziwiając ich taniec.
Wychodząc przez piękną pomarańczową bramę zobaczyłam przed sobą ulicę, która wyglądała jak z filmu. Pomimo tego, że ręce i nogi mi już odmarzały, wybrałam się jeszcze na spacer po okolicznych uliczkach spotykając po drodze mnóstwo par, albo grupek kobiet poubieranych w kimono i spędzających wieczór na mieście. Wokół pełno było machiya, czyli japońskich domów w starym stylu, które zagospodarowane były albo na herbaciarnie, albo tak zwane ochaya. Są to tradycyjne miejsca, w których od wieków geiko zapewniają ekskluzywną rozrywkę kiedyś samurajom, a dzisiaj współczesnym biznesmenom.
Gdy chciałam już wrócić do hotelu okazało się, że autobusy w Japonii, a przynajmniej te w Kioto, nie mają nic wspólnego z punktualnością pociągów. Czekanie na którykolwiek z nich zajęło mi ponad godzinę spacerowania pomiędzy przystankami. Na każdym uformowana już była kilkumetrowa kolejka, a każdy autobus, który nadjeżdżał był już praktycznie całkiem pełny i był w stanie pomieścić po 2 maksymalnie 3 nowe osoby. W związku z tym, że niedola zbliża, poznałam parę z Hongkongu, która przyjechała na tydzień do Japonii z okazji urodzin chłopaka i spędzali 3 dni w Kioto i 4 w Osace oraz drugą parę miejscowych, ubranych w tradycyjne stroje, którzy wyszli na miasto z okazji White Day, czyli czegoś w rodzaju Walentynek, tyle że tego dnia, to mężczyzna odpowiadał na prezenty kobiet, które otrzymał 14 lutego.
Niedzielę w Kioto spędziłam w Złotej Świątyni, z małpkami i na meczu o czym napiszę następnym razem. Natomiast dzisiaj, z powodu gorączki i całej zgrai leków będziemy w dwójkę oglądać wyjazdowy mecz Jubilo przed telewizorem. Ja póki co się trzymam i tylko donoszę herbatki z miodem i cytryną 😉 Oby wynik był co najmniej taki jak tydzień temu!
Cały wpis na temat tego, co zobaczyć w Kioto znajdziecie tutaj.
2 komentarze
Ze względu na moje zainteresowania tym tematem póki co najciekawszy dla mnie wpis 🙂 buźki kochana
Oby Ci się tam jeszcze kiedyś wrócić udało