Po sobotniej wizycie w świątyni Fushimi Inari bałam się, że kolejne miejsca, które miałam zobaczyć w Kioto nie zrobią już na mnie takiego wrażenia. W końcu zaczęłam od najciekawszej atrakcji turystycznej w całym mieście. Na szczęście niedzielne przedpołudnie pozytywnie mnie zaskoczyło, a to przede wszystkim za sprawą Złotego Pawilonu i niespodziewanej wizycie u… małp 😉
Podróż ze stacji w Kioto pod Kinkaku-ji
Nie mając zbyt wiele czasu, bo o 14 musiałam być już na stadionie, wstałam przed 8 żeby zobaczyć jeszcze tego dnia możliwie jak najwięcej. Po wymeldowaniu się z hotelu przeszłam szybko na stację Kioto, gdzie w przechowalni bagażu za 450 jenów mogłam zostawić walizkę na cały dzień i ruszyć do północnej dzielnicy miasta. Na mojej niezawodnej mapce miałam zaznaczoną linię kolejową, którą miałam przejechać kilka stacji, a później przesiąść się na autobus, który dowiezie mnie pod Kinkaku-ji, oficjalnie nazywane Rokuon-ji Temple. Jadąc w wybrane wcześniej miejsce wysiadłam oczywiście najpierw na złej stacji kolejowej, o czym przekonałam się szukając autobusu, którym miałam jechać dalej. Szybko wsiadając do następnego pociągu przejechałam jeszcze jedną stację, a następnie po raz kolejny zaskoczyła mnie przyjazna turystom organizacja w Kioto.
Gdy wysiadłam na dobrej już stacji nie wiedziałam, z którego przystanku mam skorzystać żeby wsiąść do odpowiedniego autobusu żeby kontynuować podróż. Zapytałam więc Pana w kasie, a ten wyciągnął przygotowaną specjalnie mapę, ze strzałkami i napisami po angielsku i pokazał, że powinnam skręcić w prawo, w lewo przejść kawałek prosto i po lewej stronie ulicy będzie odjeżdżał odpowiedni pojazd. Poza tym, że w Kioto nie trzeba było kupować wcześniej biletów autobusowych i zastanawiać się tak jak w Polsce, za ile kupić bilet, czy na pewno kupiłam na odpowiednią ilość miast, a tak w ogóle to za ile przyjedzie w końcu ten cholerny autobus, dodatkowo na przystankach poustawiane są tablice, na których w zależności od tego za ile jakiś autobus ma przyjechać, albo gdzie się aktualnie znajduje, przesuwa się zielone kółko, dzięki któremu wiemy ile jeszcze będziemy czekać. Fajna, praktyczna rzecz 😉 Gdy dojechałam na miejsce, okazało się, że świątynia tak jak w przypadku tej dzień wcześniej, nie znajduje się od razu obok, tak więc skorzystałam z niezawodnego sposobu i poszłam po prostu za ludźmi z aparatami w rękach. Skuteczne 😛
Złoty Pawilon w Kioto
Historia
Kinkaku-ji jest świątynią Zen, inaczej nazywana również Złotym Pawilonem. Pierwotny budynek tej świątyni powstał w 1397 roku jako willa trzeciego szoguna okresu Muromachi, Ashikaga Yoshimitsu. Ogród i budynki miały w dosłownym tłumaczeniu, prezentować Czystą Ziemię Buddy na tym świecie. Willa służyła również jako dom gościnny dla Cesarza Gokomatsu oraz innych członków arystokracji. Po śmierci Yoshimitsu, jego syn zgodnie z ostatnią wolą ojca, przekształcił willę w buddyjską świątynię. Przez setki lat została ona kilkukrotnie spalona, a ostatni raz 2 lipca 1950 roku przez szalonego, 22-letniego mnicha, który następnie próbował popełnić samobójstwo, ale mu się nie udało. Został skazany na 7 lat więzienia, ale wypuszczony wcześniej z powodu choroby psychicznej. Aktualnie oglądany budynek został odbudowany w 1955 roku, a w 1987 roku skończono pokrywać całkowitą powierzchnię dwóch z trzech pięter płatkami złota. Każdy z poziomów pawilonu urządzony jest w innym stylu, a cały budynek mierzy 12,5 metra wysokości. Niestety nie można wchodzić do środka, a jedynie przeczytać w przewodniku, że pierwsze piętro urządzone jest w stylu shinden, z zewnątrz pokryte białymi ścianami z drewnianymi belkami, drugie w stylu bukke, używanym w rezydencjach samurajów, a trzecie w chińskim stylu zen, złocone wewnątrz i na zewnątrz, a na górze znajduje się złoty feniks.
Co zobaczyć
Poza oglądaniem położonego nad stawem, w pięknej scenerii Złotego Pawilonu, za zapłacone na wejściu 400 jenów można również było zobaczyć z zewnątrz kwaterę głównych kapłanów nazywaną hojo, a przed nią 600-letnie drzewo bonsai. Spacerując dalej po ogrodach świątyni pomimo obecności sporej liczby innych turystów czuć było niesamowity spokój i wyciszenie. Było to naprawdę piękne i przyjemne miejsce, które wpisane jest na listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Na jego terenie znajdował się również staw Anmintaku, który podobno nigdy nie wyschnie oraz figurki, do których wrzucenie monety przynosiło szczęście (20 groszówka trafiła prosto do kamiennej misy 🙂 ).
Na wyjściu z tak zwanej „płatnej strefy” ulokowane zostały sklepiki, ogródek herbaciany w którym za 500 jenów można było delektować się zieloną herbatą i ciastkiem oraz mała świątynia Fudo Hall. Jest ona domem Fudo Myoo, jednego z pięciu Królów Mądrości i protektorów Buddyzmu. Przed nią ustawione było miejsce na palące się kadzidła, do których podchodzili ludzie i dymem próbowali natrzeć swoje włosy i ciało. Po wrzuceniu 50 jenów do skarbonki można też było nabyć jedną z kilkunastu świeczek, każda z inną prośbą to o zdrowie dla rodziny, to o męża, miłość, albo nawet ukończenie szkoły i zapalić przed świątynią.
Rzeka Oi i most Togetsukyo
Gdy wychodziłam z terenu Rokuon-ji Temple była 12. Chciałam po drodze na stadion odwiedzić jeszcze bambusowy las przy świątyni Tenryuji, ale niestety spóźniający się pół godziny autobus skutecznie mi to uniemożliwił. Jednakże i tak musiałam przejechać tamtędy w drodze na mecz, więc wysiadłam jeszcze na odpowiednim przystanku przy rzece Oi. Wszyscy wokół robili jej mnóstwo zdjęć i się nią niesamowicie zachwycali, ale szczerze mówiąc nie zrobiła na mnie większego wrażenia niż Wisła w Ustroniu… Po przejściu na drugą stronę mostem Togetsukyo na mapie zobaczyłam, że niedaleko mnie znajduje się park z wolno biegającymi małpami. Mimo tego, że chciałam się już zbierać i jechać na stadion, to właśnie słabość do zwierząt przekonała mnie do tego żeby spędzić tam jeszcze trochę czasu.
Arashiyama Monkey Park
Nie wiedziałam jednak, że żeby je zobaczyć trzeba będzie znowu wspinać się na górę, tym razem jakieś 15 minut po naprawdę stromym zboczu. Prawie biegnąc zasapana dostałam się na górę, ale widok prawie 100 małp wynagrodził mi całą drogę. Chodziły i skakały między moimi nogami, niektóre bujały się na drzewach, a jeszcze dwie inne siedziały nad oczkiem wodnym i wzajemnie czyściły sobie futerka. Po wejściu do specjalnego pomieszczenia można było za 100 jenów kupić woreczek z owocami, którymi następnie karmiłam małpy wyciągające grzecznie i powoli swoje łapki po pokarm. Z samej góry był też niesamowity widok na północno- zachodnią część Kioto, ale nie miałam zbyt wiele czasu żeby go podziwiać, bo była już 13, a za godzinę miał zabrzmieć pierwszy gwizdek.
Cały wpis na temat tego, co jeszcze warto zobaczyć w Kioto znajdziecie tutaj.
2 komentarze
toz jaką prośbą w końcu te świeczke kupiłaś ;)) ?
Dobry artykuł. Super stronka.