Gdy moi japońscy znajomi dowiedzieli się, że jedziemy na weekend do Kobe, pierwszym pytaniem jakie zadali było…”po co?”. Nie widzą w nim zupełnie nic ciekawego, a ja się tu z nimi kompletnie nie zgadzam. Miasto to zrobiło nam mnie bardzo pozytywne wrażenie, opuszczałam je z mnóstwem przemyśleń w głowie, a także uświadomiłam sobie, że mam chyba ogromną słabość do miast portowych. Woda, statki, kolorowy diabelski młyn, który musi mieć chyba każde większe japońskie miasto, dość nowocześnie- podobnie jak w Jokohamie. W dodatku w Kobe spędziliśmy naprawdę bardzo przyjemne 24 godziny, odpoczęliśmy, ale jednocześnie też sporo zobaczyliśmy. Z czego słynie miasto Kobe? Co zobaczyć? Gdzie wybrać się wieczorem? Czy słynna wołowina z Kobe jest jedyną rzeczą, z której słynie to miasto i czy w ogóle mi smakowała? Co takiego wydarzyło się w 1995 roku, że odmieniło myślenie całej Japonii? Zapraszam Was na pierwszy wpis po wycieczce do stolicy Hyōgo.
Miasto Kobe – największy port Japonii
Swoją wizytę w Kobe rozpoczęliśmy późnym popołudniem po wcześniejszej zabawie w Universal Studios w Osace. Miasto Kobe leży 12 minut drogi shinkansenem właśnie od Osaki, a jakieś 25 minut od Kioto. Wcześniej byłam tam dwa razy, jednak tylko na meczach J League. Za każdym razem, gdy wysiadałam z pociągu podobał mi się widok na góry, który rozpościerał się z peronu. Kobe jest stolicą prefektury Hyōgo, leży na południowym zboczu góry Rokko i ciągnie się aż do zatoki Osaka. Jest to największy port w Japonii pod względem przeładunkowym oraz szósty co do wielkości port na świecie. Tak samo jak Osakę zamieszkuje je bardzo dużo obcokrajowców, a wszystko to za sprawą pozwolenia na handel zagraniczny, które Kobe uzyskało w 1868 roku jako jeden z pięciu innych japońskich portów. Prawdą jest jednak, że podobne stosunki utrzymywało już z Chinami i Koreą od epoki Nara, która to datowana jest na VIII wiek naszej ery. To właśnie ze względu na swój kosmopolityzm oraz bardzo szybki rozwój gospodarczy zostało mocno dotknięte i wielokrotnie zbombardowane podczas II wojny światowej. Z tego faktu wynika również jego kolejne podobieństwo do Osaki- nie ma zbyt wiele do zaoferowania turystom pod kątem zwiedzania zabytków. Jest za to idealną bazą wypadową do zamku Himeji, który znajduje się zaledwie godzinę drogi z głównej stacji JR- Sannomiya.
Najpiękniejszy nocny widok Japonii
My na noc zatrzymaliśmy się w Kobe Meriken Oriental Park Hotel, pięknie położonym nad samą wodą, zaraz obok Parku Meriken oraz charakterystycznej Wieży Portowej. Widok z balkonu w zależności od pokoju rozpościera się na zatokę lub w stronę miasta. Nam trafił się pokój, z którego nie tylko widać było wpływające do portu statki wycieczkowe, ale i wielki, pięknie podświetlony diabelski młyn oraz centrum handlowe MOSAIC. Gdy tylko szybko się przebraliśmy i odświeżyliśmy po całym dniu szaleństw w Universal Studios, bez żadnego pośpiechu i spięcia ruszyliśmy w pierwsze miejsce, które miałam na liście “do zobaczenia” w Kobe. Podpowiedzieli mi je obserwujący mój profil na Instagramie, gdy zapytałam ich przed wyjazdem co warto zobaczyć w tym mieście. Nocny widok z góry Maya zaliczany jest do 3 najpiękniejszych wieczornych widoków w całej Japonii. Japończycy lubią robić takie zestawienia- 3 najpiękniejsze widoki, 3 najlepsze sake, 3 najlepsze wołowiny, 3 najlepsze zabytki. Nikt tylko nie wie, kto ustala, co znajduje się w tych wielkich trójkach 😀
Pod kolejkę można dostać się autobusem, pieszo lub taksówką. My zdecydowaliśmy się na tą ostatnią opcję, gdyż chcieliśmy zdążyć przed ostatnim wjazdem, który od marca do końca października wyrusza w weekendy o 20:40. W ciągu tygodnia ostatni wjazd jest o 17:20. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że za bilety na kolejkę można zapłacić tylko gotówką. Powiem więcej, w promieniu 2km nie ma chyba żadnego bankomatu, gdyż nawet jak pytaliśmy Panów na dole o to, gdzie jest najbliższy “ej-ti-em-u” to odpowiadali nam, że… daleko. By kupić bilety na sam szczyt zabrakło nam 500 jenów. 500 jenów… Eh.
Zamiast więc wjechać na samą górę najpierw kolejką w formie takiego wagonika jeżdżącego po torach, a później dalej gondolką musieliśmy się zadowolić panoramą z połowy drogi, czyli pierwszego punktu widokowego. Przyznam szczerze, że nawet stamtąd widok był po prostu piękny. Z samego szczytu, przy dobrej widoczności widać nawet wieżowce z centrum Osaki. Otwarcie tych dwóch kolejek nastąpiło w 1925 roku, a od tego czasu do pracy wdrożono już trzecią generację wagoników, jednak wszystkie wzorowane są stylem na tych pierwszych. Podsumowując- bardzo fajne miejsce, warto wybrać się tam wieczorem, tylko pamiętajcie- weźcie ze sobą gotówkę 😀 wjazd do góry i z powrotem dla jednej osoby dorosłej to koszt 1540 jenów. Uprzedzę Wasze pytania- gdy jest już ciemno nie można kupić biletu tylko w jedną stronę i zejść sobie pieszo- pytałam, próbowałam wszystkiego, nie chcieli mi sprzedać 😛
Wołowina Kobe
Wieczór skończyliśmy w restauracji The Oyster Bar w dość nietypowym jak na japońskie standardy centrum handlowym o nazwie MOSAIC. Położone jest ono w dzielnicy portowej zaraz przy wodzie. Nie znajdzie się tam zwykłych sklepów spożywczych, czy sieciówek odzieżowych. W swojej ofercie ma za to wiele dobrych restauracji z widokiem na zatokę, pięknie podświetlone luksusowe hotele oraz wieżę portową. W dodatku jest bardzo ładnie wystylizowane, z ogromnym tarasem na piętrze i małymi sklepikami z ręcznie robionymi oraz lokalnymi produktami, słodkościami, z których słynie miasto Kobe oraz mnóstwem pamiątek. Na kolację wybraliśmy wspomnianą wcześniej restaurację Oyster Bar ze względu na to, że przez szyby z zewnątrz wyglądała bardzo ładnie, a siedząc przy otwartych oknach mieliśmy idealny widok na cały port. Poza tym w menu miała nie tylko prosecco, ale i wołowinę z Kobe.
Wołowina z Kobe jest jednym z najbardziej znanych gatunków tego mięsa na świecie. Uchodzi za symbol luksusu, przepychu, a o masowanych krowach, słuchających muzyki klasycznej, opluwanych sake i pojonych piwem krążą już po prostu legendy. Zacznę jednak od tego, że o ile poza Japonią uważana jest za najlepszą wołowinę w całym kraju, tak tu na miejscu ma jednak nie lada konkurencję. Wołowina Kobe należy do wagyū, czyli jest jedną z kilku ras japońskiego bydła. Japończycy jako 3 najlepsze wagyū wymienią tą z Kobe, Matsuzaki oraz Omi. To głównie tak zwany marketing szeptany i to, że właśnie Kobe było jednym z najbardziej otwartych na zachód miast Japonii, miało wpływ na to, że wszyscy kojarzymy najlepsze steki z Kobe, a nie dajmy na to z Omi. Warto również zaznaczyć, że w połowie XIX wieku, gdy zaczął się cały szał na Kobe Beef, wołowina nie była jednym z produktów, które można było znaleźć na japońskich stołach. Bydło traktowano jako zwierzęta pracujące, a nie hodowane na mięso.
To, że właśnie w Kobe istniała wtedy jedna z niewielu hodowli, które przeznaczały krowy na “pokarm” miało też duży wpływ na to, że sami Japończycy zainteresowali się wołowiną i zjeżdżali do Kobe by jej spróbować w coraz to częściej otwieranych w tym mieście restauracjach, w których serwowano dania z wołowiną początkowo głownie dla obcokrajowców. Marką “Wołowiny Kobe” zaczęto posługiwać się dopiero w 1983 roku. By uzyskać taki certyfikat mięso musi pochodzić z młodego wołu gatunku Tajima, który nie tylko wychowywał się, ale i urodził w prefekturze Hyōgo, jak również spełniać wiele warunków jakościowych. Sekretem jest marmurkowatość mięsa, czyli cieniutkie “nitki” tłuszczu rozchodzące się równomiernie po całym kawałku. Im bardziej kawałek w swoim wyglądzie przypomina marmur, tym jest lepszy. Tłuszcz pochodzący od krów z Kobe podobno rozpuszcza się w niższych temperaturach niż inne, co dodatkowo wpływa na wrażenie, że mięsko “samo rozpuszcza się w ustach”.
Krowy z Kobe- najbardziej rozpieszczone zwierzęta na świecie?
Czas teraz na obalenie pewnej teorii… Krowy te, niekoniecznie tak jak wszędzie piszą, są masowane, opluwane sake, czy słuchają sobie za życia muzyki klasycznej. Gdzieś kiedyś zaczęła się tworzyć legenda, która opowiadana z ust do ust nabierała coraz to nowszych smaczków. Gdy czytałam kiedyś artykuł na temat tych krążących pogłosek jeden z urzędników odpowiedzialnych za certyfikowanie Wołowiny Kobe zapytany o to czy prawdą jest to, że poi się krowy piwem odpowiedział bardzo prostym pytaniem- “Widzieliście kiedyś ceny piwa w Japonii? Kto mógłby sobie pozwolić na to by poić nim krowy…”. Rolnicy stworzyli nawet specjalną stronę internetową, na której starają się uświadamiać odwiedzających, że prawdziwy trud ich pracy to zachowanie “czystości linii” krów i to w tym należy doszukiwać się sekretu tego mięsa, a nie w opowiastkach o masażach z sake. Wyjaśniają również, że zwierzęta żyją w bezstresowych warunkach i karmione są wysokiej jakości paszą w postaci słomy ryżowej, kukurydzy, jęczmienia oraz innych zbóż, a do picia podaje się im tylko świeżą, czystą wodę.
Jak powinno się podawać jedno z najdroższych mięs na świecie? Najczęściej można je spotkać w formie steków, shabu shabu (szybko gotowane w bulionie cieniutkie plasterki mięsa) lub sukiyaki (plasterki duszone w garnku z warzywami). Można też pokusić się o nigiri z kawałkiem surowej wołowiny na górze 😉 Jednak najciekawszą, ale i najdroższą formą podania jest ta w restauracji teppanyaki, gdzie kucharz, zwykle na naszych oczach, grilluje mięso na rozgrzanej żeliwnej płycie. Pełen posiłek podany w ten sposób to zwykle koszt od 8 do nawet 30 tysięcy jenów za osobę.
Wołowina z Kobe była… paskudna
No to teraz wróćmy na chwilę do mojej przygody z wołowiną w Kobe w Oyster Barze. Nie mogłam sobie odmówić spróbowania steka w restauracji w Kobe, oznaczonego jako “Kobe beef”, nad wodą, z widokiem na pięknie podświetloną wieżę podczas kolacji z Mężem. No bo przecież jak się temu oprzeć? Jakie były moje wrażenia? No więc nie owijając w bawełnę- było to paskudne. Wszystkie dania jakie zamówiliśmy wcześniej w ramach przystawek, nawet główne danie Krzyśka było po prostu przepyszne, ale moja wołowina była gumowata, nie dało się jej porządnie przerzuć, no po prostu jedno wielkie rozczarowanie. Sos był pyszny, wszystko wokół również, ale samo mięso okropne. Prawdopodobnie wyjątkowo źle trafiliśmy, w związku z czym tej konkretnie restauracji na kosztowanie Kobe Beef nie polecam, ale jeśli chcielibyście się tam wybrać na zwykłą kolację to jak najbardziej 😀 Na szczęście kilka razy wcześniej jak i później miałam okazję kosztować w Japonii Wołowiny Kobe jak i innych rodzajów wagyu i muszę Wam je bardzo, ale to baaardzo polecić. To, które jedliśmy w Kioto, o czym pisałam Wam TUTAJ, było jednym z najlepszych posiłków jakie zjadłam w całym moim życiu. Szkoda tylko, że będąc już w samym Kobe trochę się rozczarowałam.
Meriken Park
Po kolacji wróciliśmy spacerkiem do hotelu. Przechodziliśmy obok podświetlonej na czerwono Wieży Portowej, która od jakiegoś czasu stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych punktów miasta oraz znajdującego się tuż przy niej Muzeum Morskiego z bardzo charakterystycznym dachem, który w zamyśle miał przypominać żagle. Samą wieżę oddano do użytku w 1963 roku, a w 2010 otworzono ją na nowo po dwuletniej renowacji. Z około 100 metrów nad ziemią można podziwiać 360° panoramę miasta. Wieczór spędziłam jeszcze na balkonie rozkoszując się otaczającym mnie widokiem, a z samego rana nie mogłam sobie odmówić szybkiej sesji zdjęciowej na balkonie podczas śniadania 😀 Gdy wyszliśmy z hotelu przeszliśmy się przez Park Meriken, na terenie którego znajdował się nasz hotel. Był weekend, w związku z czym wolnostojący Starbucks w samym centrum parku oblegany był przez miejscowych, dodatkowo odbywał się tam jeszcze jakiś festiwal. W samym Parku poza wieżą i muzeum atrakcjami są także duży napis BE KOBE oraz jedyna pozostałość po ogromnym trzęsieniu ziemi jakie nawiedziło Kobe w 1995 roku.
Muzeum Trzęsienia Ziemi – Miasto Kobe
Wielkiego Trzęsienie Ziemi Hanshin-Awaji
Muzeum to było jednym z głównych punktów, które chciałam odwiedzić będąc w Kobe. Jest ono częścią Disaster Reduction and Human Renovation Institution. Przypadkiem udało nam się też trafić na darmowy dzień zwiedzania muzeum, który przypada zawsze na 17 dzień każdego miesiąca. Wizytę zaczyna się od wejścia do sali kinowej, w której przez kilka minut prezentowane są zmontowane nagrania z kamer ulicznych, które zarejestrowały to, co zaczęło się dziać 17 stycznia 1995 roku o godzinie 5:46 rano. Cichy i spokojny poranek, pojedynczy ludzie idących na pociąg, puste ulice i świecące się w ciemności latarnie. Po czym nagle, w ułamku sekundy, zaczynają pękać szyby, walić się betonowe wiadukty i przewracać domy. Narratorem jest kobieta, która przeżyła to trzęsienie jako dziecko, jednak straciła wtedy swoją starszą siostrę. Podczas Wielkiego Trzęsienia Ziemi Hanshin-Awaji o sile 7,3 w skali Richtera zginęły 6434 osoby. Według raportów z autopsji 93% z nich umarło z powodu przygniecenia gruzami i meblami we własnych domach w ciągu 15 minut od zakończenia wstrząsów, które trwały 20 sekund. Zaraz po tym, gdy na ulicach znowu ucichło 1 270 000 gospodarstw domowych zostało bez prądu i bieżącej wody. Ponad 170 000 z nich nie miało ich dalej nawet po MIESIĄCU od tego tragicznego dnia. W muzeum “pracują” ocalali wolontariusze, którzy z chęcią opowiadają o tym, jak to wtedy wyglądało. Powiem szczerze, że bardzo chciałam do nich zagadać, ale nie miałam pojęcia jak zacząć. Bo o co zapytam? “Jak było?”
Wielka mobilizacja i polski akcent
Po wyjściu z sali kinowej przechodzi się przez halę, która ma przypominać widok i ulice Kobe zaraz po wstrząsach, co robi ogromne wrażenie. Największą wagę twórcy wystaw przywiązali jednak do dwóch aspektów. Pierwszym z nich jest pokazanie jak ludzie zaczęli sobie po tym wszystkim pomagać, jak cała Japonia zmobilizowała się i wspierała mieszkańców Kobe w obliczu tragedii, która ich dotknęła. Wybudowano tymczasowe osiedla dla rodzin, które straciły całe swoje dobytki, 1200 schronisk, przywożono wodę, zjeżdżali się ludzie, którzy pomagali w odgruzowywaniu ulic i domów. Drugim celem Muzeum jest uświadamianie ludzi jak należy się zachowywać w przypadku trzęsienia ziemi oraz innych katastrof naturalnych. Dostaje się między innymi specjalny dzienniczek, w którym rozpisane są przykładowe zestawy ratunkowe, jakie powinno się mieć w domach w Japonii. Przygotowane są symulatory, na których można doświadczyć tego, jak ciężko biegnie się w wodzie, gdy przychodzi tsunami i jak istotnym jest by uciec w jakiś wysoki punkt zanim jeszcze woda zacznie wlewać się na ulice. Większość wystaw jest interaktywna, a każde pokazane zdjęcie ma swój numer, na podstawie którego można je znaleźć w bazach przygotowanych na komputerach i poznać całą jego historię. Ciekawą rzeczą jakiej się dowiedzieliśmy było na przykład to, że po trzęsieniu, dla 30 dzieciaków z klas 4-9 przygotowano wycieczkę do Polski, którą mogli wygrać na zorganizowanej dla nich loterii.
Co odmieniło myślenie całej Japonii?
Po wyjściu z Muzeum miałam w głowie tylko jedną myśl. Czym ja się zajmowałam rano? Pozowaniem do zdjęcia przy śniadaniu na balkonie hotelu? Po co? Żeby wrzucić je na Instagrama? Błagam… Po wizycie w takich miejscach zmienia się lekko perspektywa. Przynajmniej na chwilę. Problemy, które wydaje nam się, że mamy zaczynają być zupełnie błahe, a rzeczy, którymi się przejmujemy i zajmujemy kompletnie bez znaczenia. Wiadomo, z czasem to uczucie zaczyna mijać, ale nawet gdy teraz piszę Wam o tym wszystkim wracają do mnie te wszystkie myśli, które towarzyszyły mi tam w środku, w budynku. Istotną kwestią jest również to, do jakich wniosków po tym trzęsieniu ziemi doszli sami Japończycy. Goniąc za bogactwem, rozwojem, zatracając się w pracy i ciesząc nowoczesnymi rozwiązaniami technologicznymi, zapomnieli o jednej rzeczy. Coraz to nowsze i bardziej zaawansowane samochody, którymi jeździli, telewizory, komputery czy roboty kuchenne na blatach nie odnawiają domów, w których mieszkają. To właśnie stare budynki i konstrukcje były jednym z głównych powodów, dla których tego dnia zginęło aż tyle osób. Od tego czasu wprowadzono bardzo restrykcyjne normy budowlane, które muszą spełniać wszystkie budynki w Japonii. Dowodem na to, że system ten działa jest na przykład tegoroczne trzęsienie ziemi na Hokkaido, które miało miejsce we wrześniu. 50 sekundowy wstrząs o sile 6,9 i wielokrotne, również silne wstrząsy wtórne spowodowały śmierć 44 osób. Wszystko to dlatego, że najbardziej zaludnione miasto na wyspie, 2 milionowe Sapporo, jest bardzo młode i zdecydowana większość budynków powstawała już z uwzględnieniem norm przyjętych po tragedii z 1995 roku.
O tym, co robiliśmy i zobaczyliśmy w Kobe przez resztę dnia napiszę Wam w kolejnym wpisie, gdyż nie spodziewałam się, że wyjdzie mi aż tyle tekstu 😉 Nie chcę Was zanudzać. Wolę skorzystać z Waszej cierpliwości i mam nadzieję rozbudzonych apetytów na kolejny tekst na temat tego nowoczesnego, kosmopolitycznego miast. Przeczytacie o dzielnicy przypominającej San Francisco, China Town, wytwórniach sake oraz dzwonie miłości w ogrodzie ziołowym oraz Octoberfeście w środku Japonii. Czytelnicy, którzy są fanami piłki nożnej również znajdą dla siebie coś ciekawego 🙂
Jeżeli podobał Wam się wpis to zachęcam do pozostawienia pod spodem komentarza. Chętnie odpowiem też na wszystkie dodatkowe pytania 🙂
18 komentarzy
Piękne zdjęcia.Nigdy zapewne nie trafię do Japonii.Miło czasami poczytac i posłuchac tych,co tam bywają.
Kto wie? Może kiedyś się uda! Trzeba marzyć 🙂
Zdjęcia petarda! Co prawda o Japonii w ogóle nie myślę i nie biorę jej pod kątem wyjazdu czy podróży, ale ten wpis czytało się wyjątkowo ciepło
Może kiedyś zmienisz zdanie, bo zdecydowanie warto! 🙂
Co za cudowne zdjęcia. To na pewno była wspaniała wycieczka 🙂
Dziękuję ! 🙂
Takie posty wiele czasami wnoszą, jak ten o Japonii, fajnie że zorganizowano wycieczkę do Polski.
Też tak pomyślałam- fajnie ze udało się im pokazać nasz kraj 🙂
Ale tam pięknie! Wyprawa do Japonii jest już od dawna na naszej liście i na pewno ‘zaliczymy’ Kobe. Rzeczywiście pięknie tam jest – szczególnie te nocne widoki mnie zachwyciły:)
Zdecydowanie warte odwiedzenia! 🙂
Aż się zastanowiłem jakie są ceny piwa w Japonii, skoro plotkuje się tam o nałogowych krowach. 🙂 Miasto wygląda ładnie, aczkolwiek przyznam, że nawet przez myśl mi nie przeszło żeby się tam kiedykolwiek wybrać. Całe szczęście istnieją blogi, dzięki którym można sobie pozwolić na nieco inny wymiar podróży.
Nie wiem czy to była Kobe, ale w Japonii wlasnie jadlam najlepsza wołowinę na swiecie, teraz czytając twoj post zaluje, ze nie dojechaliśmy do Kobe, choc byliśmy i w Osace i w Himeji, ale coz 2 tygodnie to zdecydowanie za malo. Jednak wracamy na Olimpiade, wiec pewnie zobaczymy cos przy okazji.
Japonia <3 Myślę, że będę planować po powrocie z Australii <3 Fascynuje mnie ten kraj
Fascynujące miejsce to Muzeum Trzęsienia Ziemi a jednocześnie wielka tragedia dla ludzi.
Zainteresowało mnie to Muzeum Trzęsienia Ziemii. Po 8 latach mieszkania w Chile z pełną świadomością powiem, że ten kraj jest przygotowany na trzęsienia ziemi jak żaden inny. 8,9 w skali Richtera, “jedynie” 500 ofiar, głównie z powodu tsunami, a nie samego ruchu ziemi. To tylko jeden z przykładów. A do Japonii koniecznie muszę jechać niebawem.
Nie podoba mi sie w ogole ten post. Mieszkam w Kobe od trzech lat i pierwszy raz slysze, ze miasto nie ma nic do zaoferowania. Widac od razu, ze piszesz to co wygooglujesz. A wolowina z Kobe to trzeba wiedziec gdzie isc zjesc a nie w jakims oyster bar. Nazwa bloga pasuje to tresci – gaijin czyli cudzoziemiec/obcy w Japonii ktory nie wie nic o kraju.
Proponuję raz jeszcze przeczytać ten tekst- tym razem ze zrozumieniem i w całości 😉
Pozdrawiam!
Warto pojechać chwilkę przed zachodem słońca na szczyt i zostać do całkowitego ściemnienia się (co nie trwa długo) – widok z góry Maya niesamowity! – polecam każdemu
Samo miasto Kobe, raczej nudne i nic specjalnego.
Największe rozczarowanie to było Muzeum Trzęsienia Ziemi. Może byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona po takim ciekawym wpisie, ale jedynie mała część opisów jest po angielsku. Niektóre interaktywne pokoje są tylko i wyłącznie po japońsku. Myślałam, że to będzie coś na wzór naszego Muzeum Kopernik, ale niestety nie – moim zdaniem nie warto jechać. Ocena 5/10 bo jednak przesympatyczny starszy Pan pokazał i opisał po angielsku zasady budowania domów obecnie by się nie zawalały i to było bardzo fajne.