Dziś w nocy przeszedł przez Japonię kolejny tajfun. Tym razem numer 24. dostał imię Trami. Mimo iż początkowo miał ominąć Kraj Kwitnącej Wiśni, nagle będąc jeszcze daleko na Pacyfiku zmienił swój kierunek. Tu na miejscu doświadczyłam już 4, może 5 tajfunów. Ten przedostatni, mimo iż na nas nie miał jakiegoś mocnego wpływu, na zewnątrz po prostu bardzo mocno wiało i padało, dał się we znaki mieszkańcom Osaki. Jebi zalał lotnisko międzynarodowe Kansai, zepchnął tankowiec na jeden z mostów, pozrywał dachy z wielu domów, spowodował osunięcia gór, zalania dróg, pozrywał nawet fasady budynków. Kilkaset tysięcy osób zostało przez kilkanaście godzin bez prądu. Po Twitterze krążyły dziesiątki filmików pokazujących jego niesamowitą siłę. Podobno był on najmocniejszym tajfunem przechodzącym przez Japonię w ciągu ostatnich 25 lat.
https://twitter.com/iamfemifactor/status/1037985072173993984
Gdy te 4 tygodnie temu Koleżanka mówiła mi coś o robieniu zapasów i przygotowywaniu się na nadejście żywiołu patrzyłam na nią z lekkim uśmiechem. Przeżyliśmy już przecież kilka tajfunów, sama przeżyłaś ich na pewno jeszcze więcej, więc dlaczego robisz z tego taką wielką sprawę? – pomyślałam sobie. Zwykle, pomimo tego, co piszą w wielu polskich mediach, tajfun to po prostu bardzo silny wiatr, dużo deszczu spadającego w krótkim okresie czasu no i… tyle. Nie wychodząc z domu nie jesteśmy narażeni na jakieś specjalne niebezpieczeństwo. Mimo iż wiatr wiejący z prędkością 40m/s, prosto w okna nie jest może najprzyjemniejszą sprawą to da się to po prostu przetrwać. To samo zresztą powtarzałam od dwóch dni połowie mojej rodziny.
No i tym razem było w zasadzie bardzo podobnie. Mimo iż Trami przechodził w zasadzie bezpośrednio nad Iwatą, to poza bardzo mocnym wiatrem, od którego drżały wręcz szyby i podłoga w salonie u nas nie stało się nic więcej. Wszystko zaczęło się dopiero jakoś po 19, mimo iż dzień wcześniej prognozy przewidywały, że huragan ten przyjdzie do nas w okolicy południa. Po drodze zrobił się jednak trochę leniwy i wyszło na to, że odwołany między innymi mecz Jubilo z Shonan, który miał się odbyć o godzinie 15 mógł spokojnie być rozegrany. My w sobotę z samego rana również zrobiliśmy zakupy na dwa dni tak, by od niedzieli rana nie musieć już w zasadzie wychodzić z domu. Jednak tak jak wspomniałam, “zabawa” zaczęła się na dobre dopiero koło 21. No i o 23 po raz pierwszy podczas tajfunu wyłączyło nam prąd. No coż, zdarza się, pewnie do rana wszystko będzie ok. Spadło też mocno ciśnienie wody w kranie, jednak tym też się specjalnie nie przejęliśmy. Podpięliśmy naładowanego powerbank’a do telefonu, by jeszcze na spokojnie dokończyć mecz Zagłębia z Cracovią i poszliśmy spać przekonani, że od rana wszystko znowu wróci do normy.
Jeżeli chcecie pooglądać sobie na Twitterze jak w nocy wyglądało przejście tajfunu przez Japonię w różnych regionach kliknijcie w ten hasztag #台風24号 – wyskoczy Wam sporo filmików. Możecie go też skopiować i wrzucić w wyszukiwarkę na Twitterze. W skrócie, od 20 pociągi w Tokio i okolicy przestały funkcjonować. Rano na stacjach w całym kraju ustawiały się kolejki do wejścia na perony, w niektórych miejscach miały one nawet po 100 metrów ze względu na niekursujące pociągi i zanieczyszczone tory. Rano cała autostrada prowadząca z Nagoi do Tokio była zamknięta z powodu osuniętych terenów, powalonych drzew i braku prądu, który umożliwiałby płacenie za bramki. Na Okinawie wiatr przewrócił 40 tonowy pomnik, powyrywało drzewa, powylewały rzeki. Pomimo ogromnej siły wiatru nie było na szczęście aż tylu zniszczeń co przy tajfunie Jebi.
O 6 rano obudziły mnie komunikaty wygłaszane z miejskiego systemu nagłośnienia informujące o zakończeniu ewakuacji osób starszych. Wyszłam też na balkon, słońce powoli wstawało, wszystko dookoła wyglądało normalnie. Jak to po tajfunie – piękna, słoneczna pogoda. Drzewa na swoich miejscach, po ulicy nic się nie walało. Jedyne co, to nie było dalej prądu. Położyłam się spać dalej i obudziłam dopiero gdy po 10 zadzwonił budzik. Krzysiek miał mieć trening na 11:30, ale dostał rano smsa od naszego tłumacza, że sparing i trening zostały odwołane. Gdy wrócił do łóżka z łazienki powiedział mi tylko, że dalej nie mamy prądu i prawie wcale nie ma wody w kranie. Na początku myślałam szczerze mówiąc, że robi sobie żarty, ale wyszło na to, że akurat nie tym razem. Sprawdziliśmy stronę internetową Iwaty, poczytaliśmy komunikaty i wyszło na to, że spora część naszej prefektury została w nocy bez prądu. Z samego rana w elektrowni atomowej zasilającej region wybuchł też pożar. Przestraszyła nas tylko jedna informacja- przywracanie energii elektrycznej, a co za tym idzie również wody, może potrwać KILKA DNI.
To tak naprawdę podniosło mnie z łóżka. W domu mieliśmy 2 dwulitrowe butelki wody, to co w lodówce, po całej nocy bez prądu już średnio nadawało się do jedzenia, a z bankomatu dzień wcześniej wypłaciłam w zasadzie niezbyt dużo gotówki. Tak naprawdę to wypłaciłam cokolwiek, żeby mieć czyste sumienie “jakby cokolwiek się stało, bo przecież i tak będzie ok”. Zebraliśmy się więc szybko, ponalewaliśmy te resztki wody, które ciekły z kranu do garnków i ruszyliśmy zobaczyć jak wygląda sytuacja w mieście. Pierwszym przystankiem była stacja benzynowa, do której zaczęła się już formować spora kolejka. To jest plus posiadania Priusa- zalejesz 30 litrów i pojeździsz po Iwacie z miesiąc 😀 Drugie auto było na maksa zatankowane, ale nim niestety miesiąca nie pojeździsz- może z tydzień 😛
Okazało się też na całe nasze szczęście, że otwarte było jedno centrum handlowe. W tej części Iwaty był prąd. Na półkach nie było już pieczywa i kończyła się woda, ale całą resztę spokojnie można było jeszcze kupić. Zjedliśmy tam też jakieś śniadanie i wróciliśmy do domu. Szybkie “prysznice” przy użyciu wody z garnków i poszliśmy się poszlajać po mieście, bo w sumie w domu nie było specjalnie nic do roboty. Gdy wróciliśmy po 17 okazało się, że na naszej ulicy wszystko wróciło do normy. Niestety…
No i właśnie, stąd ten cały post, bo naszły mnie pewne przemyślenia. Gdy nie było prądu i wody, a większość z nas miała jeszcze naładowane telefony, albo podładowywała je w autach, wszyscy w drużynie między sobą wymienialiśmy się informacjami jak u kogo wygląda sytuacja, sprawdzaliśmy, czy nikomu nic się nie stało i generalnie staraliśmy się jakoś zorganizować. Ci, którzy mieli prąd zapraszali do siebie tych, którzy go nie mieli, każdy jakby co miał miejsce, do którego mógłby pójść, posiedzieć, naładować elektronikę, wziąć prysznic, czy nawet podjechać coś zjeść. Gdy tylko spotykaliśmy jakiś sąsiadów wszyscy pytali się wzajemnie czy wszystko jest ok i narzekali śmiejąc się na niedziałające windy. Dobrze, że mieszkamy nisko, współczuję tym, którzy śmigali dzisiaj na 14 piętro i z powrotem. My też, zamiast patrzeć non stop w telefony czy laptopy wymyślaliśmy różne rzeczy, które będziemy robić jak nie będzie prądu aż do kolejnego dnia. Pogramy w karty, znajdziemy jakies planszówki, mamy nierozpakowane puzzle, pozapalamy świeczki, będzie ok. Nawet to głupie chodzenie po Iwacie było po prostu fajne. I jak nam przywrócili ten prąd to cała ta “przygoda” nagle się skończyła. Wiadomo- jeśli bylibyśmy bez niego jeszcze z 3 dni, tak samo bez wody to zacząłby się robić z tego poważny problem, tym bardziej dla tych, którzy mają już dzieci. Jednak dla naszej dwójki oznaczało to wyciągnięcie nosów z iPhonów, laptopów, odłożenie pada do Playstation, nieprzeglądanie non stop Instagrama, czy Twittera, a zmusiło do wymyślania sobie innych zajęć. Ilu z Was ostatnio spędziło bez telefonu, telewizora albo komputera 24 godziny? Albo chociaż starało się to ograniczać? Ile razy siedzieliście bez telefonu na stole, czy w kieszeni ze swoimi znajomymi i bliskimi?
Może to tylko u nas ostatnio tak wygląda, bo jak siedzisz na drugim końcu świata, to starasz się jednak cały czas mieć kontakt z tymi, którzy są w Polsce, a odbywa się to jednak zwykle za pomocą telefonów i Internetu. Tak samo to moje prowadzenie bloga i mediów społecznościowych wiąże się z tym, że cały czas mam tego laptopa gdzieś blisko siebie. Jednak wydaje mi się, że nawet gdy jestem w Polsce rzadko kiedy wychodzę gdzieś bez komórki, a przecież ludzie kiedyś tak żyli i zamiast rozmawiać ze sobą przez telefon i pisać ze sobą smsy to po prostu się ze sobą spotykali. Dużo, dużo częściej niż robią to teraz. Tak samo pamiętam, że gdy byliśmy na Kubie i Internet był baaardzo mocno ograniczony, to z raz dziennie wysyłaliśmy smsy do rodzin, że wszystko u nas ok, a tak to komórki leżały w pokojach, a my po prostu cieszyliśmy się tym, co dzieje się dookoła i korzystaliśmy z każdej chwili dużo bardziej niż jakbyśmy mogli leżąc na leżakach sprawdzać jaka akurat afera kroi się na Twitterze 😉
No nic… Mam nadzieję, że po tych kilkunastu godzinach dzisiaj uda mi się wyciągnąć choć małe wnioski. Może nawet ktoś z Was po przeczytaniu tego wpisu dwa razy zastanowi się następnym razem, czy wyciągać telefon podczas spotkania z przyjaciółmi. Czasem zamiast siedzieć po prostu z włączonym non stop telewizorem lepiej wyjść na zewnątrz, spotkać się z ludźmi, pograć w planszówki i posiedzieć wieczorem przy świeczkach. Takie moje małe przemyślenia dnia dzisiejszego.
Na koniec tylko, biorąc pod uwagę, że w Polsce też ostatnio pojawiają się dość mocne orkany i wichury podsyłam Wam listę rzeczy, które warto mieć w domu, lub które warto przygotować przed nadchodzącym żywiołem:
- dużo wody mineralnej, najlepiej butelkowanej
- chleb, jedzenie w puszkach, krakersy, batoniki energetyczne, czekoladę
- baterie
- jednorazowe talerzyki i sztućce
- latarki, świeczki, zapałki
- naładowane powerbanki
- zatankowane samochody (dziś koło 16 kolejki do stacji były już naprawdę bardzo długie)
- gotówkę
- mokre chusteczki, papier toaletowy, pampersy dla dzieci, podpaski/tampony
- i jedna głupota moje drogie Panie, która dzisiaj oszczędziła mi problemu… umyte dzień wcześniej włosy 😀 wiadomo, jest to pierdoła, jednak umycie się w zimnej wodzie z garnka, a umycie długich włosów w zimnej wodzie z garnka to jednak spora różnica. Przynajmniej dla mnie 😛 10 minut dzień wcześniej, a zapewnia to pewien komfort psychiczny 😛
Miłego dnia Wam życzę!
16 komentarzy
Zawsze można się poratować suchym szamponem 😀
Wiedziałam, ze akurat Ty jakoś z tego wybrniesz 😛
Przerażające są te rzeczy, które się dzieją. W indonezji tragedia, a przecież sezon huraganowy jeszcze sie nie skończył. Niby zyjemy wszyscy na jednej ziemi a borykamy się z tak róznymi problemami, że masakra.
Mamy niezwykłe szczęście, że Polska jest mało podatna na takie katastrofy naturalne
W przypadkach awarii elektrycznej dopiero widać jak nasze życie jest uzależnione od prądu i urządzeń. Nagle okazuje się, że 80 % rzeczy nie można zrobić.
Szkoda, że takie zbliżenia ludzi, które pojawiają się w czasie kryzysów, potem, gdy sytuacja wraca do normy, znikają i wszyscy siedzą z nosami w telefonach 😉
Niestety… ważne, żeby każdy sam wyciągnął wnioski po takich sytuacjach
Paulisia, popieram. Suchy szampon da radę zawsze 😉 w każdych warunkach
Możecie sobie w tej kwestii zbić piątkę 😛
Przerażające są żywioły naturalne i to, że nie mamy na nie żadnego wpływu 🙁 Lecę do Japonii za 1,5 tygodnia, mam nadzieję, że takie “przyjemności” mnie ominą!
Od ostatniego tajfunu poza pomniejszymi trzęsieniami ziemi jest spokój 🙂 oby tak zostało…
Mimo że cały wpis nie jest zbyt wesoły, ale niestety Japonia od lat boryka się z żywiołami, to Twoja końcówka o umyciu włosów rozbawiła mnie 😀
chociaż na koniec taki mały humorystyczny element 😉
Ludzie tak sie uzależnili od prądu, że jak go kiedyś zabraknie na dłużej to będzie katastrofa dla wielu. Niektórzy juz nie potrafią rozmawiać bez użycia internetu. Smutne. Nie zazdroszczę takiej przygody, ale każde doświadczenie coś nam daje, skłania, jak w twoim przypadku do rozmyślań.
Dokładnie tak…
No to miałaś przygogę, którą z pewnością zapamiętasz do końca życia.
Oby “gorszych” przygód nie było 🙂