Japońskie prawo jazdy. Dla obcokrajowca. Coś podobnego do Atlantydy, Yeti, Potwora z Loch Ness, czy Złotego Graala. I choć niektórym, w tym mnie, udało się je zdobyć, dalej jestem przekonana, że gdyby nie mój Mąż i nasz Tłumacz, który znał w centrum egzaminacyjnym już wszystkich, do dziś jeździłabym na rowerze. Albo hulajnodze. I nie, nie dlatego, że nie potrafię jeździć samochodem. To wiem, że potrafię. Od dziecka szalałam na wszelkiego rodzaju dziecięcych samochodzikach. Wszystko dlatego, że jestem obcokrajowcem, dlatego, że egzaminujący policjanci są niesprawiedliwi, a wszystko to z powodu tego, że uważają nas za niebezpiecznych.
Po więcej ciekawostek z mojego życia w Japonii zapraszam Was na mojego Instagrama!
Cała „przygoda” rozpoczęła się na początku roku. Gdy Krzysiek poleciał już do Japonii po urlopie w Polsce, przy okazji którejś z rozmów wspomniał mi, że nasz tłumacz, a zarazem osoba, która jest odpowiedzialna za pomaganie nam w Japonii w życiu codziennym, chce mi tylko przekazać żebym nie przylatywała do Japonii wcześniej niż w połowie marca. Że what?? Biorąc pod uwagę to, że wstępnie miałam do Iwaty wrócić ponad miesiąc wcześniej, wybitnie mnie to zdziwiło i w sumie nie wiedziałam o co chodzi. Okazało się, że wszystko z powodu prawa jazdy. Większość obcokrajowców chcących jeździć po Japonii na międzynarodowym prawie jazdy musi przebywać poza granicami kraju przez równe 3 miesiące i ani dnia krócej. I nie, nie w sumie w ciągu roku, a 3 miesiące z rzędu- dzień po dniu. W związku z barażami, które Jubilo grało w grudniu, do Polski przylecieliśmy dopiero w okolicy połowy grudnia, przez co 3 miesiące w moim wypadku liczone były od dnia wyjazdu z Japonii aż do połowy marca. No i tutaj objawił się oczywiście mój wielki hurra optymizm, który z bliżej nieokreślonego powodu kazał mi wierzyć, że przecież zdawanie prawa jazdy w Japonii nie jest jakąś czarną magią i nikt nie będzie mi robił z tym problemów. Mhm….
Czas zapisać się na egzamin- dawajcie mi ten termin!
George (nasz tłumacz) zaczął od tego, że jeżeli przylecę w lutym to JEŻELI uda mi się wszystko pozdawać w pierwszych terminach to MOŻE wyrobię się do czerwca. Pamiętając to jak 5 lat temu Krzysiek zdawał tu prawko i że udało Mu się to ogarnąć w jakieś dwa tygodnie byłam święcie przekonana, że byle tylko mieć mniej roboty, George specjalnie wszystko wyolbrzymia żebym po prostu odpuściła i przyleciała miesiąc później, dzięki czemu dalej będę jeździła na międzynarodowym i problem zniknie. Tym razem pojawiła się moja uparta jak osioł natura i chęć udowodnienia wszystkim, że mam rację, w związku z czym w Japonii byłam około 17 lutego. Już następnego dnia miałam się pojawić w centrum egzaminacyjnym by zapisać się na badania i egzamin teoretyczny. Warto tu też dodać, że egzaminy można zdawać jedynie w centrum, do którego jest się przypisanym na podstawie miejsca zamieszkania. Czyli jak mieszkam w Iwacie, to najbliższe centrum egzaminacyjne jest w Hamamatsu. Obcokrajowców przyjmuje się tam tylko raz w tygodniu. W środy od 9-10 rano. Wtedy właśnie wszyscy nieszczęśnicy, którzy chcą przystąpić do egzaminu potwierdzającego ich umiejętności prowadzenia samochodu, stają grzecznie w kółku gdy zawoła ich jeden z pracowników i… zaczynają od losowania numerków. O co chodzi? A no o to żeby było sprawiedliwie. Jeżeli stało nas tam z 30 osób, to oczywistym jest, że ten kto podejdzie zapisywać się pierwszy dostanie też najwcześniejszy termin z całej grupy. Losuję… numer 20! Hah- dobrze się zaczęło. Później czekanie. Jakieś 1,5 godziny na to, aż wszystkim innym 19 osobom sprawdzono dokumenty i zapisano ich na badanie wzroku, wywiad i egzamin teoretyczny.
By w ogóle ubiegać się o taki egzamin trzeba mieć przygotowany cały zestaw dokumentów wypełnionych po japońsku, tłumaczenie swojego prawa jazdy na język japoński i zdjęcia. Na szczęście całą papierkową robotę wykonał za mnie już wcześniej George. O tyle miałam łatwiej niż wszyscy inni. Z kompletem dokumentów podeszłam w końcu do okienka i czekam. Myślałam sobie wtedy, że jak zaproponują mi połowę marca to będzie średnio. Liczyłam po cichu na początek marca, moooooże, w przypływie szczęścia końcówkę lutego. BUM! 17 kwietnia. Poważnie?! Najpierw padło jednak pytanie skąd jestem (jakby nie było tego we wszystkich dokumentach, które chwilę wcześniej skrupulatnie sprawdzali). Okazuje się, że to, że jestem Polką, a nie Brazylijką pozwoliło im na przydzielenie mi WCZEŚNIEJSZEGO terminu. Tak. W Hamamatsu przydzielają terminy egzaminów między innymi na podstawie narodowości obcokrajowca. I choć w moim przypadku zadziałało to na korzyść, już wtedy wychodząc stamtąd czułam, że jest to cholernie niesprawiedliwe.
Problem polega na tym, że w naszym regionie mieszka bardzo dużo Brazylijczyków. Oni nie mogą jeździć po Japonii na międzynarodowym prawie jazdy wydanym u nich w kraju. Mieszkają w okolicy Hamamatsu, bo znajduje się tu bardzo dużo fabryk, a niestety jeżeli nie zna się nie tyle co japońskiego, ale „grzecznego” japońskiego, nie ma co liczyć na pracę w biurze, czy przy obsłudze klienta. Zostaje praca w fabryce, która prawdopodobnie w porównaniu do mieszkania, życia i zarabiania w Brazylii i tak jest lepszym wyborem. No nic. 17 kwietnia. Czyli miałam całe 2 miesiące na to, by przestudiować książeczkę z przepisami i wyryć je na pamięć. Nie no, żartuję. Przejrzałam to w drodze powrotnej z Polski w samolocie i poczytałam chwilę dzień przed egzaminem. Oczywiście moja prośba by wykonali telefon jeżeli zwolniłby się jakikolwiek termin i deklaracja, że mogę przyjechać nawet z godziny na godzinę nic nie dała. Jak 17 kwietnia, to 17 kwietnia.
„Uuuu…. zwykle w Hamamatsu nie zdaje się za pierwszym razem”
Po dwóch miesiącach od pierwszej wizyty w Hamakicie pojawiłam się tam znowu z pracującą w klubie Todą, która co jakiś czas, gdy George zajęty jest treningami, pomaga mi z tłumaczeniem przy różnych sytuacjach. Najpierw wywiad. Kiedy zdawałam prawo jazdy, jak wyglądał egzamin teoretyczny, jak wyglądało szkolenie, ile godzin musiałam wyjeździć, za którym razem zdałam, jak wyglądał egzamin praktyczny- ze szczegółami. Powiem szczerze. Dzięki Bogu za moją dobrą pamięć i to, że siostra mojego Męża zdaje prawo jazdy w tym roku, dzięki czemu coś tam mi się odświeżyło w głowie na ten temat, bo po 10 latach za cholerę nie odpowiedziałabym na te wszystkie pytania. A zadawane są po to, by sprawdzić (na podstawie tego, co wyczytali sobie gdzieś tam w Internecie) czy faktycznie zdawałam w swoim kraju prawo jazdy, czy go przypadkiem nie kupiłam albo nie podrobiłam. Seriously?? Od początku taki brak zaufania? 😀 Po udzieleniu wszystkich odpowiedzi Pan, który mnie przepytywał poszedł gdzieś z całą zapisaną kartką, wrócił po chwili i powiedział, że wywiad przebiegł pomyślnie i mam przejść na badanie wzroku. Tu na szczęście obyło się bez większych wrażeń. No i egzamin teoretyczny. Na szczęście w języku angielskim. I choć pytania (prawda/fałsz) były tak skonstruowane, że dla osób niebędących biegłymi w angielskim mogły być problematyczne, to jeśli chodzi o samą teorię powiedzmy, że były zwyczajnie proste. Tym bardziej jeżeli przejrzało się wcześniej chociaż raz tę książeczkę. W zasadzie tylko jedno z nich było dość nietypowe- dotyczyło zachowania w momencie trzęsienia ziemi. Jeżeli byście chcieli wiedzieć, to należy zamknąć wszystkie szyby, wyłączyć samochód, wyjść z auta, ale nie zamykać go za sobą 😉
Rzeczą, która mnie dość mocno tego dnia uderzyła było to, że przy tej całej kolejce osób czekających na egzamin i przy tym, że ja czekałam na niego 2 MIESIĄCE, bo przecież jest takie obłożenie, na sali, na której było przygotowanych z 20 miejsc jak nic, poza mną zdawały jeszcze tylko dwie osoby. Tak, była nas 3! Pełna salka wolnych krzesełek i 3 OSOBY piszą egzamin, 2 ich pilnują, a reszta czeka pewnie kolejne tygodnie na swoją kolej. No kompletna bzdura. Posadźcie tam chociaż jeszcze 10 innych osób i od razu wszystko pójdzie sprawniej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jednak, że to właśnie o to chodzi. Żeby wydłużyć wszystko możliwie jak najbardziej… Egzamin oczywiście zdany. Zresztą mogąc zrobić 3 błędy w 10 pytaniach ciężko jest tego nie zdać znając angielski i przepisy. Idziemy zapisać mnie na praktykę.
Po raz kolejny sprawdzenie wszystkich dokumentów, czy przypadkiem może czegoś nie zapomniałam. Swoją drogą zapomniałam, a w zasadzie to nie wzięłam całej koperty z tymi dokumentami, które pokazywałam już za pierwszym razem, bo podobno już je sprawdzili, były ok i nic nie powiedzieli na temat tego, że mam je znowu zabrać ze sobą. Tak więc Krzysiek na szybko mi wszystko dowoził, bo powiedziałam, że nie będę czekać na kolejny termin i wszystkiego znowu powtarzać. Najbardziej zakłopotana była Toda, która odbierając mnie rano też powiedziała, że nie potrzebuję raczej niczego, bo przecież nic nie mówili ostatnim razem żebym przywoziła i jak mam ze sobą kartę rezydenta to powinno wystarczyć. Nie ważne. Krzysiek dowiózł, wszystko było. Termin egzaminu praktycznego? 12 czerwca. Tak. 12 czerwca. KOLEJNE 2 MIESIĄCE bez samochodu.
Na koniec jeden z pracowników postanowił mnie jeszcze oprowadzić po ośrodku, pokazać gdzie odbędzie się egzamin praktyczny, pokazać trasy jakie mogą się pojawić na egzaminie i tak dalej. No i gdy tak sobie rozmawialiśmy, a ja zagadałam o ten termin, który był przecież dopiero za 2 miesiące i powiedziałam, że ok, trudno, zdam to po prostu za pierwszym razem i tyle, to usłyszałam „Uuuu…. zwykle w Hamamatsu nie zdaje się za pierwszym razem”. Tak. Od pracownika centrum egzaminacyjnego.
Japońskie prawo jazdy- jakich bzdur się nauczyć, by mieć jakąkolwiek szansę na zdanie egzaminu
Zaczęło robić się ciepło, ja cały czas śmigałam na moim różowym rowerze z koszyczkiem, ale tak naprawdę to głównie siedziałam w domu w Iwacie, bo jednak brak samochodu mocno utrudnia przemieszczanie się i normalne funkcjonowanie tym bardziej gdy mieszka się w tak małym mieście jakim na tutejsze standardy jest Iwata. Na tydzień przed egzaminem zaczęłam chodzić do szkoły jazdy. Tutaj muszę napisać, że w tej kwestii klub, w którym gra Krzysiek zachował się super. Wziął na siebie koszty 3 pierwszych lekcji (tak jak w przypadku zawodników) i pierwszych terminów egzaminów. Po co to lekcje jazdy skoro jeżdżę samochodem już od 10 lat? Problem polega na tym, że ten egzamin mający potwierdzić umiejętności nie ma z tym tak naprawdę nic wspólnego. Całość odbywa się w sztucznie zbudowanym miasteczku. Tak więc nie wyjeżdżamy w zasadzie nawet na ulice miasta.
Uczymy się tego, że:
- Przed wejściem do samochodu należy podejść do tyłu, kucnąć, spojrzeć pod samochód, podejść od przodu, kucnąć, spojrzeć pod samochód, a wszystko to by sprawdzić, czy nie ma tam przypadkiem jakiegoś zwierzaka lub dziecka.
- Po tym całym kucaniu podchodzimy do samochodu i zanim w ogóle otworzymy drzwi (możliwie jak najwęziej, w żadnym wypadku nie szeroko) rozglądamy się dookoła i sprawdzamy, czy przypadkiem w nic nie uderzymy drzwiami. Wsiadamy do auta i przed zamknięciem drzwi po raz kolejny patrzymy do tyłu sprawdzając znowu czy czegoś nie przytrzaśniemy i dopiero zamykamy. Możliwie jak najciszej.
- Musimy wszystko dostosować pod siebie. Norma. Trzeba to jednak zrobić w odpowiedniej kolejności 😉 Zanim uruchomimy silnik musimy się rozejrzeć- sprawdzić wszystko dookoła, dosłownie przejrzeć otaczające nas 360 stopni. Później zrobić to jeszcze z 2 razy.
- Przed każdym manewrem (zmiana pasa, skręt, ominięcie przeszkody) należy wykonać zestaw ruchów- spojrzeć w lusterko u góry, włączyć kierunkowskaz, spojrzeć w lusterko boczne, odwrócić się w stronę, w którą będziemy się przemieszczać i dopiero zacząć jakikolwiek manewr.
- Cały ten „zestaw” należy zacząć wykonywać za każdym razem, 30 metrów przed skrętem. Nie 25, nie 35. 30.
- Przeszkodę na drodze omijamy w odległości 1 metra. Nie 0,5m, nie 1,5m. 1 metr.
- Zatrzymując samochód po przejechaniu całej trasy parkujemy go w odległości 30 centymetrów od słupka i 0,5m od krawężnika. Że nie bliżej i nie dalej już się pewnie domyślacie 😉
- Zanim będziemy chcieli skręcić należy zbliżyć się do środka drogi. Trzeba to zrobić bardzo płynnie i w żadnym wypadku nie wolno o tym zapomnieć. Trzeba to zrobić tak, by było to ewidentnie zauważalne dla egzaminatora. Jeżeli nie będziemy tak robić, to egzamin oblany,
- Uczymy się też przejeżdżać bardzo wąskie zakręty L i S. Nie może nam spaść koło itp.- to w sumie logiczne, ale co to ma wspólnego ze sprawdzeniem umiejętności jazdy? Bo mamy to robić możliwie jak najwolniej, byle auto się nie zatrzymało.
Tyle pamiętam. Wszystko spoko, tylko to nie są jakieś tam ramy, których miałam się trzymać. Ten nauczyciel był w stanie powiedzieć mi, że manewr rozpoczęłam 25 metrów wcześniej, a nie 30. Albo, że przeszkodę minęłam w odległości większej niż 1 metr. O parkowaniu już nawet nie wspomnę. Trzeba im jednak przyznać, że starali się w tym wszystkim być bardzo mili i pomocni. W sumie byłam na 4 lekcjach, które przekonały mnie w zasadzie do jednej rzeczy- jeżeli egzaminujący mnie policjant będzie chciał mnie oblać to będzie miał do tego cały wachlarz możliwości. Przecież jak mu udowodnię, że zaczęłam coś robić 30 metrów przed skrętem, a nie na przykład 27? Jak ja rękami nawet nie jestem w stanie pokazać ile to jest metr. I po raz kolejny nasuwa się pytanie- co to do cholery ma wspólnego z umiejętnością jeżdżenia samochodem po Japonii? Przez wcześniejsze 3 lata gdy tu jeździłam, NIGDY, ale to NIGDY mi się to nie przydało. Za to uważanie na notorycznie wymuszających pierwszeństwo Japończyków już jak najbardziej.
Jest i on- pierwszy egzamin praktyczny
12 czerwca przyszłam na egzamin praktyczny. Pełna optymizmu po tym, jak George który był ze mną na każdej lekcji, mówił mi że ze wszystkich obcokrajowców którzy byli w tej szkole i z którymi przechodził cały ten proces ja jeździłam najlepiej. George zwykle nie owija w bawełnę. Zresztą Ci instruktorzy na 3 i 4 lekcji również zapewniali mnie, że wszystko ogarnęłam, wszystko pamiętam i nie widzą powodu, dla którego jeżeli przejadę tę trasę tak jak z nimi, to miałabym tego egzaminu nie zdać. Cała zabawa w centrum egzaminacyjnym zaczyna się od tego, że jakąś godzinę przed egzaminem poznajemy numer trasy, którą musimy zapamiętać i przejechać podczas testu. W sumie jest ich 6. Nie są najkrótsze, ale do ogarnięcia. Można się przejść po tych uliczkach na placu i tyle. Tego dnia poza mną było jeszcze 7 innych obcokrajowców. Brazylijczycy, chyba Koreańczyk i ja. Pomijam już fakt, że jest to chyba jedyne miejsce w całej Japonii, gdzie jak coś jest na 9:20, to policjant leniwie wychodzi z budynku gdzieś w okolicy 9:40, przejdzie do garażu, przejedzie się dopiero samochodem po trasie i w okolicy godziny 10 pierwsza osoba zaczyna test. Egzaminowani muszą oczywiście być już na swoim miejscu od 9:20. Nie, że później. Nawet nasz tłumacz, który jest Japończykiem, powiedział, że nie zna żadnego innego miejsca, w którym ludzie tak wykonywaliby swoją pracę. Mi przypadło zaszczytne ostatnie miejsce w kolejce.
Każda osoba wsiadała do samochodu, za nią siadała następna ofiara, a po lewej egzaminator. Nam trafiła się starsza policjantka, której od samego początku z oczu patrzyło złośliwością. Taką wiecie- z natury. Są tacy ludzie. Nikt nikomu też nie każe się nie wiadomo jak uśmiechać. Oczywiście. Choć w Japonii trochę mnie do tego już przyzwyczaili. Żadna z 7 osób, które przede mną jechały nie ukończyła nawet swojej trasy. Wszyscy byli oblewani gdzieś po 1/3. Dlaczego? No u nich błędy niestety były widoczne nawet spoza samochodu. Albo spadło im koło z krawężnika przy S-ce, albo zahaczyli o słupki przy L-ce, albo włączali wycieraczki zamiast kierunkowskazów (w japońskich samochodach jest na odwrót niż w Polsce). Zdecydowana większość oblewała na skrajnie wąskich zakrętach nazywanych L-crank. Egzamin w Hamamatsu zdaje się na nowych Mazdach 3 i jest tam naprawdę BARDZO, ale to BARDZO wąsko i ciężko się wyrobić.
Mi udało się przejechać wszystko aż do samego końca. Jako jedynej z naszej 8. A! I tutaj ważna kwestia. Toda, która była ze mną tego dnia w roli tłumacza nie mogła wsiąść ze mną do samochodu. Musiała już od tej 9:20 być w takim jakby miejscu dla obserwatorów, w budynku na piętrze. Gdy skończyłam policjantka poprosiła kobietę, która siedziała za mną jako świadek, żeby wysiadła z samochodu i zaczęła coś do mnie mówić. Oczywiście po japońsku. Zaczęła od pytania czy chodziłam wcześniej na lekcje, powiedziałam, że tak. Zapytała gdzie, powiedziałam, że byłam w Iwacie na czterech. Ona na to, że widać po czym zaczęła coś mówić po japońsku czego już nie rozumiałam. Powiedziałam, że jest ze mną tłumacz, ale odpowiedzią było, że tylko udziela mi porad i może to zrobić tylko tutaj i teraz. Jedyne co zrozumiałam, to że mam bliżej dojeżdżać do linii podczas manewrów. I wtedy już zapaliła mi się lampka. Przecież to robiłam. Przez te 5-6 minut byłam tak na maksa skupiona na tym wszystkim, że wiem, że robiłam wszystko dokładnie tak jak mnie uczyli. Wyszłyśmy z samochodu, ja zadowolona, bo wiedziałam, że wszystko mi się udało i poszliśmy do lobby na ogłoszenie wyników. Po jakiś 10 minutach przyszła ta sama kobieta, która nas egzaminowała, tym razem na jej twarzy po raz pierwszy można było zobaczyć uśmiech i oznajmiła, że dzisiaj nie zdał nikt.
Z tłumaczem? To już nie pogadamy
Szczerze mówiąc byłam w szoku. Gdy podeszłam już z tłumaczką zapisać się na kolejny termin chciałam się dowiedzieć ile zdobyłam punktów. Na 100 możliwych punktów do zdobycia granicą zdawalności jest 70. Z tego co mówił mi instruktor, za to, że podczas manewrów spadnie koło z krawężnika zabierają np. 25, za to, że zapomni się włączyć kierunkowskaz zabierają na przykład 10 itd. Sam fakt, że w ogóle o to zapytałam już ją ewidentnie zaskoczył. Nie sprawdzając tego w żadnych dokumentach, protokole ani w niczym innym, nagle po chwili zastanowienia wypaliła, że miałam 45.
WHAT?!
Co ja bym tam musiała narobić, kończąc egzamin, żeby stracić 55 punktów?! Zapytałam więc, co zrobiłam źle, żebym wiedziała na przyszłość i nie popełniła już tego błędu. Wiecie jaka była odpowiedź? Że poza samochodem nie może mi już nic powiedzieć. Czyli jak byłam bez tłumacza, ledwo rozumiejąc cokolwiek po japońsku, na egzaminie dla OBCOKRAJOWCÓW, to pytać mogłam, ona mogła mi odpowiadać, ale jak był już ze mną mój tłumacz, to niczego mi nie powie. Zapytałam w takim razie o protokół, czy mogłabym go zobaczyć. Przez cały czas egzaminu i po nim w samochodzie również, chowała go pod kartką tak, żebym przypadkiem nie była w stanie na niego spojrzeć. Poważnie. Z ręką na sercu. Oczywiście odpowiedzią było, że do protokołu egzaminowani nie mają wglądu. Egzamin nie jest też oczywiście nagrywany. I tyle. Nie wykłócisz się, nie udowodnisz niczego. Kiedy termin drugiego podejścia? 29 lipca.
Powiem całkiem szczerze. Byłam taka zła, czułam się oszukana, niesprawiedliwie potraktowana, a wszystko to z powodu mojej narodowości. A raczej z powodu tego, że nie jestem z Japonii. I proszę nie zrozumcie mnie tutaj źle. Gdybym popełniła jakiś błąd, albo zapomniała o czymś, wiedziała, że nie zrobiłam czegoś tak jak mnie uczyli, to napisałabym to tuta już ze 3 razy i przede wszystkim sama wiedziała w czym problem. Niestety tak nie było, a utwierdził mnie w tym George, który gdy pojechałam prosto z egzaminu do Krzyśka na trening powiedział mi, że w sumie się nie dziwi, bo wie, że jest taka niepisana zasada mówiąca o tym, że od 4 lat nie ma takiej opcji by obcokrajowiec zdał egzamin praktyczny za pierwszym razem. Nie chciał mi tylko tego wcześniej mówić, żebym nie jechała ze złym nastawieniem. Przypomniał mi się też wtedy od razu pracownik po egzaminie teoretycznym. Rok temu Uzbek grający w Jubilo zdał za 4 albo 5 razem, wcześniej Brazylijczyk chyba za 6. Obaj mówili mi przed egzaminem, że nie ma opcji żebym to za pierwszym razem zdała, a ja odpowiadałam im, że przecież dlaczego jeżeli wszystko dobrze przejadę. Na co oni swoje- zobaczysz nie ma szans. I mieli rację.
Jak zdać japońskie prawo jazdy? Śpij przed egzaminem 4 godziny i przyjdź zmęczony. Żartuję. Albo i nie.
Do drugiego egzaminu podchodziłam 29 lipca. Od pierwszej wizyty, na której zapisywałam się na teorię minęło już ponad 5 miesięcy. Dzień wcześniej posiedzieliśmy ze znajomymi na grillu, później trochę w barze, ja sama wypiłam może z 2 piwa, bo wiedziałam, że rano znowu mam egzamin. Spałam za to jakieś 4-5 godzin. Uwierzcie, dla mnie to jak nic. Byłam na maksa zmęczona i niewyspana. Na stanowisku egzaminacyjnym te same twarze co ostatnio. Koreańczyka zastąpił tylko inny Brazylijczyk. No i oczywiście- pani policjantka też ta sama. Dodatkowo jak wyczytywała jeszcze nazwiska to mówiłam Krzyśkowi, który był tym razem ze mną i Georgowi, która będę w kolejności, a ona zapytała czy mi nie przeszkadza- no kaplica. Wiedziałam, że oblałam już zanim wsiadłam. Ale zdarzył się cud. Gdy czekaliśmy na to aż szanowna Pani raczy zejść do nas i rozpocząć egzaminy, przewijali się tam inni egzaminujący policjanci, a wszyscy z nich ewidentnie znali już George’a. Przychodzili, witali się, stał z nami też Krzysiek, wszyscy go rozpoznawali, mówili że miło poznać, pytali o ostatni mecz i szli dalej. Na 2 osoby przed końcem egzaminów pojawił się u nas jeden z tych policjantów.
Był starszy od policjantki, która egzaminowała resztę, wziął dwie teczki- moją i jeszcze jednej dziewczyny, poszedł po samochód i powiedział, że tak będzie szybciej. Ona oblała, ja przejechałam do końca, ale powiem szczerze jestem w pełni świadoma tego, że za tym drugim razem poszło mi gorzej niż za pierwszym. Nie trzymałam się aż tak kurczowo tego zbliżania się do środka jezdni, raz włączyłam kierunkowskaz przed samym skrętem- no nie było idealnie. Idąc więc usłyszeć wyniki byłam święcie przekonana, że po raz kolejny mnie obleją i następne 2 miesiące czekania przede mną. Zaczęłam się zastanawiać, czy wyrobię się z tym wszystkim przed grudniem, gdy i tak będziemy wracać do domu. Przyszli w dwójkę. Złośliwa policjantka i ten drugi policjant, który egzaminował mnie i drugą dziewczynę. Ona oblała już w trakcie. Z wszystkich osób zdających tego dnia zdałam tylko ja.
Napiszę to tutaj teraz całkiem szczerze. Jestem święcie przekonana, że pozwolili mi to zdać tylko dlatego, że Krzysiek był ze mną i że był ze mną George. Po wszystkim wspomniał zresztą, że kilka razy załatwiał temu policjantowi jakieś koszulki z podpisami zawodników, piłki i inne gadżety,gdy ten prosił o pomoc. Oczywiście przy ogłoszeniu wyników, pan policjant zaznaczył, że zdobyłam równo 70 punktów, więc na granicy i mam bardzo uważać jeżdżąc, ale zdałam. Po pół godziny wyszłam stamtąd z plastikowym dokumentem i samochodem, jako kierowca, mogłam już wracać do domu.
Cały ten egzamin to jak dla mnie jedna wielka ściema. Chodzi w nim o to, by możliwie jak najdłużej odkładać w czasie moment przyznania obcokrajowcom praw jazdy i by jak najdłużej uniemożliwić im jeżdżenie samochodem po Japonii. Tłumaczą to tym, że to obcokrajowcy powodują wypadki na drogach i jeżdżą niebezpiecznie. A to, że mieszkamy akurat tu, a nie gdzieś indziej tylko zadziałało na moją niekorzyść, bo na Brazylijczyków są wybitnie uczuleni. Nie wiem jak jest w innych regionach, choć gdy relacjonowałam wszystko na Instagramie to odzywali się do mnie inni Polacy mieszkający w Japonii pisząc mi, że przechodzą te same katusze. Moja przygoda wyglądała dokładnie tak jak wam to dzisiaj opisałam. Nie macie pojęcia jak się cieszę, że mam to już za sobą. Oby nigdy więcej tego koszmaru!
Po więcej ciekawostek z mojego życia w Japonii zapraszam Was na mojego Instagrama!
26 komentarzy
Masakryczne mają te procedury, niemniej gratuluję 🙂
Piękny kraj w którym dobro firmy jest najważniejsze. Żona znajomego który tam pracował ( a pracował z żoną w tej samej chwili ) zaczęła go zdradzać z ich szefem. Wszyscy wiedzieli tylko nie on. Nikt mu nie powiedział bo – dobro firmy jest najważniejsze. Strasznie fałszywi i dwulicowi ludzie – uśmieszek , ukłonik, słodkie słówka a w kieszeni nóż czeka a i prawdy ci nigdy nie powie zawsze będzie walił ogólnie przyjętym stereotypem na dany temat. Dom wariatów.
Uran. Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka. W Japonii jest inna kultura. Ty widzisz to z twojej perspektywy. Poczytaj o Honne i Tatemae.
Nie są dwu-licowi, ani fałszywi.
Czasami nie mówią prawdy, żeby Cię nie zranić.
Np. Nie lubią twojego jedzenia, ale powiedzą “pyszne”.
W tym wypadku, nie wiem jak było.
Możliwe, że nikt nie chciał poruszać tego tematu, bo się bał, albo było to dla niego krepujace.
Nie mierz innych swoją miarą.
Popatrz na swój naród
Są ludzie co chcą każdego wykiwać i okraść.
Chamstwo, rasizm, homofobia, ksenofobia, wandalizm, agresja, poniżanie innych, Takie są moje odczucia w stosunku do naszego narodu 🙂
Ale tego już nie widzisz.
Juz nie bede pisal o polakach jacy sa w pracy bo to wszyscy wiemy. Kazdy ma swoja opinie na temat tego kraju i jego mieszkańców. Najgorzej jest mówić z drugiej reki. Ktos kto jedzie do tak innego kraju jakim jest Japonia, muszi miec otwartosc umyslu.
A tyle nad Wisłą jest narzekania na polski system egzaminowania i szukanie szczęścia za wschodnią granicą 🙂 Japonia – jakkolwiek rozwinięty to kraj – jest bardzo specyficzna.
Cóż, a my narzekamy, że w Polsce jest ciężko zdać prawo jazdy. Opis Twoich przeżyć nadawałby się na film japońskiego Barei. Bo ilość kuriozalnych kwestii jest aż niemożliwa. Japonia kojarzy się z dużą dbałością o procedury itd. Ale pytanie, czy nie jest to doprowadzone do przesady.
Oj jest… zdecydowanie. I to nie tylko przy prawie jazdy.
> gdyby nie mój Mąż i nasz Tłumacz
A na jaką cholerę piszesz rzeczowniki „mąż” i „tłumacz” wielkimi literami? Tylko nie tłumacz się jakimś „szacunkiem”, bo nie ma on nic wspólnego z zasadami pisowni. Takie popisy nadinterpretacji „zwrotu grzecznościowego” (tyczącego się jedynie zaimków osobowych w drugiej osobie) to normalne błędy ortograficzne.
Dalej już mi się nie chciało czytać. Absurdalna długość wierszy tekstu, skutecznie zniechęca do tego zniechęca. Poczytaj o składzie tekstu, jego ergonomii, itd. Może w końcu zrobisz coś, żeby odbiór tych treści był bardziej zjadliwy.
Dzięki za te wszystkie rady i uwagi!
Pokuszę się o jedną w zamian. Jak już bierzesz się za poprawianie kogoś to przeczytaj choć raz komentarz, który chcesz zamieścić. Jak sama robisz w nim błąd, to głupio wychodzi…
Pozdrawiam!
Wygodniej by się czytało Twoje wpisy, gdyby tekst nie był tak szeroki (przy większym ekranie takie latanie oczami w lewo i prawo męczy wzrok)
Wezmę pod uwagę przy zmianach. Dzięki 😉
Uran. Nie wrzucaj wszystkich do jednego worka. W Japonii jest inna kultura. Ty widzisz to z twojej perspektywy. Poczytaj o Honne i Tatemae.
Nie są dwu-licowi, ani fałszywi.
Czasami nie mówią prawdy, żeby Cię nie zranić.
Np. Nie lubią twojego jedzenia, ale powiedzą “pyszne”.
W tym wypadku, nie wiem jak było.
Możliwe, że nikt nie chciał poruszać tego tematu, bo się bał, albo było to dla niego krepujace.
Nie mierz innych swoją miarą.
Popatrz na swój naród
Są ludzie co chcą każdego wykiwać i okraść.
Chamstwo, rasizm, homofobia, ksenofobia, wandalizm, agresja, poniżanie innych, Takie są moje odczucia w stosunku do naszego narodu 🙂
Ale tego już nie widzisz.
Co za procedury! Tym bardziej gratuluję 🙂
Dzięki!
Jejku ja bym pewnie nie zdała. Ja mimo, że miałam prawko to po przeprowadzce do Australii musiałam znowu zdawać. Na szczęście procedury nie były tak skomplikowane
Zazdroszczę!
Jako człowiek, który nawet w Polsce jeszcze nie podszedł do egzaminu… to gratuluję podwójnie a nawet potrójnie, bo niezle tam pod górkę miałaś Ale też dobre informacje dla innych, którzy będą chcieli w Japonii zdawać.
Po prostu trzeba przygotować sporą dawkę cierpliwości 😉
Dobry pomysł.
Z? 🙂
Witam,
Ciekawy wpis. Ale mam pytanie odnośnie Twojego międzynarodowego prawa. Pisałaś, że jeździłaś wcześniej w Japonii przez 3 lata.
Również mam międzynarodowe tutaj w JP. Ale z informacji, jakie uzyskałem prawo jazdy międzynarodowe jest ważne tutaj rok od daty wjazdu. Więc moje pytanie jest jak to zrobiłaś, że jeździłaś tutaj autem przez 3 lat? Jest jakiś “myk”, aby “międzynarodowe” było tu ważne przez te 3 lata?
Pozdrawiam
Marek
Musiałam co roku wyjechać na co najmniej 3 miesiące (z rzędu!), wyrobić nowy dokument i znowu można było jeździć przez rok 😉
Dzięki wielkie za odpowiedzi.
Strasznie upierdliwe to wszystko. Nic będę musiał wyrobić japońskie prawko w takim razie.
Pozdrawiam
Co za jazda bez trzymanki. Aż trudno uwierzyć, że można komuś tak utrudniać życie, bo jest obcokrajowcem. Tyle dobrego, że w końcu dostałaś to prawo jazdy.
Bardzo ciekawy wpis, super, że Ci się udało!
dzięki- fakt, nie było to łatwe 😅