Kładąc się wieczorem spać, planowałam napisać coś o podróży jutro w ciągu dnia. Niestety pomimo usilnych starań dopadł mnie jet lag , w związku z czym na zegarze wyświetla się 3: 15, a ja siedzę w salonie z laptopem na kolanach. Wszystko to spowodowane zmianą strefy czasowej i przesunięciem wskazówek zegarka o 8 godzin do przodu. Wiedząc, że tak właśnie może się to skończyć, próbowała przespać lot- nic z tego. No ale zacznijmy od początku.
Po raz kolejny zaczęło się od łez i pożegnań, tym razem z moją rodziną i przyjaciółmi. Wydaje się jednak, że jak samemu się wyjeżdża, to przychodzi to jakoś łatwiej, a po głowie chodzą myśli, że przecież i tak niedługo się zobaczymy, a tak w ogóle to czy na pewno wszystko spakowałam? W końcu 23 kg to dla kobiety koszmar 😉 Ruszyliśmy w niedzielę po 14 razem z Oliwią, Babim i Helą w kierunku Warszawy. Wspaniali ludzie, którzy póki nie poleciałam zajmowali mi każdą wolną chwilę, pilnując żebym przypadkiem się nie nudziła i za dużo nie myślała, a potem jeszcze odwieźli do stolicy, pomimo tego, że w środku nocy musieli wracać z powrotem do Katowic. W takim towarzystwie droga minęła w okamgnieniu, tym bardziej, że wspominaliśmy czasy dzieciństwa słuchając Smerfnych Hitów. Wieczór spędziliśmy u rodzinki Krzysia, gdzie tak jak zawsze panowała super atmosfera, mnóstwo śmiechu, stół pełen pyszności, no i Dante, czyli wielki, kochany, czarny potwór, do którego znowu można się było przytulić.
W poniedziałek o 11 byłam już na lotnisku w Warszawie. Połączenie z przesiadką w Helsinkach jest chyba najlepszą opcją. Lot obsługiwany przez Finnair, więc z zachowaniem najlepszych standardów. W sumie podróż trwa około 12 godzin. Można też lecieć przez Frankfurt, jednak tutaj musimy doliczyć sobie kolejne 3 godziny. Dzięki możliwości odprawienia się, przez Internet, na lotnisku wystarczyło tylko nadać bagaż i poczekać na samolot. Przelot do Helsinek trwał około 1,5 godziny. Spędziłam go w towarzystwie Polaka, który od ponad 15 lat pracuje w Finlandii, zajmuje się budowaniem mostów, wieżowców i elektrowni atomowych (przynajmniej tak mówił), dzięki czemu opowiedział mi sporo ciekawych rzeczy dotyczących Finów i ich życia. Na pokładzie 80% pasażerów to byli już Azjaci wracający powoli z Europy na swój kontynent.
Po wylądowaniu miałam ponad godzinę na przesiadkę i przemieszczenie się pod odpowiednią bramkę. I tutaj pierwsze zaskoczenie- od razu obok wejścia nr 33 znajdowała się japońska restauracja. Prowadzona przez Japończyków, z pysznym jedzeniem i goszcząca głównie bywateli kraju kwitnącej wiśni. Zamówiłam sobie kurczaka teriyaki z ryżem i czekałam obserwując ludzi. W tym miejscu pojawia się kolejne zaskoczenie- oni jedzą zupy łyżką i pałeczkami. W prawej ręce trzymając pałeczki, w lewej łyżkę zjadali zupy z różnymi rodzajami makaronu i dodatkami, niemiłosiernie przy tym siorbiąc, ale to podobno normalne i trzeba się przyzwyczaić. Po obiedzie zostało mi już tylko kilkanaście minut, więc siadłam i czekałam na boarding znowu wszystkich obserwując. Większość Japończyków miała na sobie maski ochronne i pamiątki kupione w firmowym sklepie Muminków. Okazuje się, że Muminki i strasząca nas za dziecka Buka, to postaci wymyślone właśnie przez Finów, a Japończycy, nawet Ci dorośli, za nimi szaleją. Wracając do masek. Japończycy noszą je wszędzie i non stop. Wynika to przede wszystkim z tego, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, dzięki niesamowitemu postępowi technicznemu, sporemu obniżeniu uległa ich odporność. Maski noszą na ulicach, siedzą w nich w samolocie, zdejmują chyba tylko do jedzenia, bo nawet śpiąc obok mnie na fotelach mieli je na sobie.
Lot trwał 9 godzin. Wydawać by się mogło, że to niesamowicie dużo czasu i nie wiadomo będzie co tu ze sobą zrobić, jednak na szczęście w praktyce nie było tak źle. Każdy pasażer miał w zagłówku mały telewizorek z dostępem do kilkudziesięciu filmów, seriali, muzyki i gier, a wszystko to dodatkowo w kilku językach. Jedynym minusem podróży było właśnie to, że nie udało mi się zasnąć na dłużej niż 15 minut. W Nagoi wylądowałam o 9:30 czasu miejscowego. Po wyjściu z samolotu trzeba było przejść po specjalnych matach, na końcu których znajdowały się kamery z czujnikami temperatury wychwytujące te osoby, które mogłyby być zarażone wirusem ebola. Następnie wypełniałam specjalną kartę wjazdową przed odprawą paszportową. Do Japonii Polacy mogą udać się w celach turystycznych bez wizy pod warunkiem, że nie spędzą tam więcej niż 90 dni. Jeżeli pobyt miałby się wydłużyć, trzeba to odpowiednio wcześniej zgłosić w urzędzie imigracyjnym, który może wydłużyć nasze wakacje o kolejne 10 dni. Na koniec zostało już tylko odebranie bagaży i losowa kontrola, która oczywiście trafiła na mnie. Jednak gdy Pan Celnik dokopał się do majtek i skarpetek to szybko zamknął walizkę i życzył mi miłego pobytu 🙂
Z Nagoi do Iwaty czekała mnie jeszcze 1,5 godzinna podróż samochodem. Minęła jednak w miarę szybko, bo już w odpowiednim towarzystwie. Po przyjeździe starałam się robić wszystko, żeby tylko nie zasnąć, jednak bywało to silniejsze ode mnie, co doprowadziło mnie do punktu wyjścia- czyli siedzenia na kanapie, a na zegarze już teraz 4:02, w związku z czym wracam do łózka, bo przecież jutro kolejny dzień pełen wrażeń!
5 komentarzy
Poprosimy o więcej zdj japońskiego klimatu 🙂
Niesamowite juz to co piszesz na samym początku.. Z niecierpliwoscią czekam na to co będzie dalej 🙂 powodzenia kochana! Tylko pamiętaj tu o nas 😉
Mam nadzieję, że już w końcu słodko śpisz 🙂
W Japonii siorbanie to taki gest, który znaczy, że jedzenie nam smakuje 😉 Świetne wpisy! Czekam na więcej x
Super teksty, fajne zdjęcia, prosimy o więcej, trzymamy kciuki, pozdrów Krzysia (opisuj jedzenie Pan Marek ciągle głodny :-)).